Dali pieniądze na badania, żałują na promocję i produkt przyszłości może skończyć na półce

Tegorocznym Polskim Produktem Przyszłości został pański wynalazek, który już rok temu zauważyła i nagrodziła Bruksela na międzynarodowych targach. Przypomnijmy jego działanie.
Jest to urządzenie, które każdą niekardiologiczną operację pozwala przeprowadzić bez żadnego ryzyka dla pacjenta. Ryzykiem jest bowiem uszkodzenie mózgu na skutek jego niedotlenienia, kiedy serce zwalnia pracę. Oczywiście, w takich sytuacjach podawane są pacjentowi płyny, które mają pomóc, ale one nie zawsze zadziałają, a na pewno nie od razu. Efekt jest więc taki, że co piąty pacjent odczuwa po operacji lekkie zaburzenia pamięci, których często nawet nie wiąże z przebytą interwencją chirurgiczną. Zdarzają się też niedowłady, porażenia lub uszkodzenia innych części mózgu. Nasz wynalazek eliminuje te wszystkie konsekwencje zwolnienia pracy serca podczas operacji. Pozwala bowiem natychmiast przywrócić mu właściwy rytm, a pacjentowi zapewnia nienaruszenie sprawności mózgu. Przydałby się ok. 7 mln pacjentom w całej Europie, bo tyle rocznie wykonuje się operacji niekardiologicznych.

Na jakim etapie jest wdrażanie tego urządzenia?
Niestety, brakuje nam funduszy na jego promocję wśród lekarzy. Dostaliśmy rządowe pieniądze na prowadzenie badań i pracę nad naszym wynalazkiem, ale teraz potrzeba takich samych pieniędzy (jeśli nie większych) na rozpropagowanie go w środowisku medycznym. Musimy się z naszym urządzeniem przebić do świadomości lekarzy i przekonać ich, że zapewni im ono komfort pracy, a pacjentowi pełne bezpieczeństwo.

Uznanie go za Polski Produkt Przyszłości powinno mu pomóc.
Mamy nadzieję, choć przyznam, iż słaby rozgłos, jaki towarzyszył zeszłorocznemu Grand Prix na tak prestiżowej imprezie jak ta w Brukseli bardzo nas rozczarował. Kilka lat wcześniej pisano o nas szerzej, choć zdobyliśmy tylko wyróżnienie.