Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Kaźmierczak i Radosław Kaźmierczak. Fotografia wczoraj i dziś

Jolanta Pierończyk
Ireneusz Kaźmierczak i Radosław Kaźmierczak
Ireneusz Kaźmierczak i Radosław Kaźmierczak Jolanta Pierończyk
Ireneusz Kaźmierczak i Radosław Kaźmierczak, ojciec i syn, obaj utytułowani fotografowie, laureaci wielu konkursów. Czego się od siebie nauczyli? A także o plusach i minusach dawnej i dzisiejszej fotografii

Ireneusz Kaźmierczak i Radosław Kaźmierczak. Fotografia wczoraj i dziś

Ireneusz Kaźmierczak:
Kiedyś fotografom było trudniej. Były różne ograniczenia, głównie natury finansowej, ale także takie, że dochodziło się do 35. czy 36. klatki i koniec, a zawsze wtedy były najlepsze sytuacje. Pamiętam dobrze: ostatnia klatka, koniec filmu, trzeba włożyć nowy, a tu wszystko ucieka. I wtedy rozpaczliwe machanie rękami, żeby ludzie poczekali, żeby sytuacja się powtórzyła, ale to już nigdy nie było to. Dziś takich problemów nie ma. Można pstrykać do woli. Ba, nawet nie trzeba się za bardzo zastanawiać przed naciśnięciem migawki, sprzęt jest tak zautomatyzowany, że wszystko robi się samo, nawet do oka nie trzeba aparatu przykładać. Ale jest i mankament tej nieograniczoności. Przestaje się myśleć przy robieniu zdjęć, bo z tej masy wykonanych ujęć zawsze coś się wybierze, ale potem trzeba bardzo dużo czasu poświęcić, by przebrnąć przez te tysiące JPG-ów i wybrać najlepsze. Potem jednak wystarczy rzucić je na jakiś popularny portal fotograficzny i fotografia może sama się wybić.

Radosław Kaźmierczak:
Dlatego, to, czego m.in. nauczyłem się od ojca i z moich doświadczeń z fotografią analogową (choć już wtedy wchodziła cyfra) to dyscyplina. Mimo że zawodowo pracuję już tylko na cyfrze i mam możliwość wykonania tysiąca ujęć, nigdy tego nie robię, żeby potem w domu nie tracić czasu na przeglądanie. Zresztą wyrobiłem w sobie taką zdolność przewidywania ciekawych sytuacji. Po prostu wiem, że coś się za chwilę wydarzy i czekam na ten moment, nie lecąc serią.

Ireneusz Kaźmierczak:
Nie chciałem, by syn zaczynał od fotografii cyfrowej. Wiedziałem, że to go niczego nie nauczy, a wręcz przeciwnie – spaczy.

Radosław Kaźmierczak:
I tak by było.

Ireneusz Kaźmierczak:
Był koncert Skrzeka w kościele, wiedziałem, że te zdjęcia mogą mu nie wyjść. Że weźmie długi obiektyw, że nie doświetli, że będą poruszone itd. ale to wszystko trzeba przejść, potem film wywołać i czuć to napięcie: wyjdzie czy nie. A teraz, przy fotografii cyfrowej człowiek się nie zastanawia.
Muszę jednak przyznać, że dla mnie przejście z fotografii analogowej na cyfrę to był ciężki okres. Nawet myślałem, żeby rzucić to wszystko. Bo człowiek jakoś nie czuł tego, a i sprzęt nie był doskonały, zdjęcie nie najlepsze, trzeba było opanować program.

Radosław Kaźmierczak:
Ja na szczęście dość płynnie przeszedłem do fotografii cyfrowej. Dziś zresztą już tylko pasjonaci zajmują się fotografią analogową, ja też tylko niektóre rzeczy i to tylko dla siebie robię na negatywach. To może zabrzmi banalnie, ale jednak jest jakaś magia w tej fotografii analogowej. Ta plastyka obrazu jest inna, to widać. Wyrobiony widz natychmiast odróżni zdjęcie zrobione na negatywie.

Ireneusz Kaźmierczak:
Chodzi o tę głębię obrazu. O tę rozpiętość tonalną. Tego do tej pory matryca cyfrowa nie mogła przekazać a mając negatyw, a już negatyw 6x6, duży format, to jest całkiem inaczej. Jak przyjemnie się patrzy na fotografie z lat 20. robione aparatami skrzynkowymi, na płycie szklanej, format 13x18. Jaka tam była głębia i plastyka obrazu!

Radosław Kaźmierczak:
Wystarczy spojrzeć na kolorowe zdjęcia z National Geografic z lat 50. i 60. Takich zdjęć już się nie robi. Są pewne maniery, które nie do końca mi się podobają, ale ta plastyka!

Ireneusz Kaźmierczak:
Przed każdym zdjęciem trzeb było się dobrze zastanowić, zmierzyć światło światłomierzem, żeby nie przepalić, bo wtedy zero obrazu. A dziś cyka się zdjęcie smartfonem, puszcza na fesja i koniec.

Radosław Kaźmierczak:
Bo najważniejszy jest pomysł! Są fotografowie, którzy robią karierę i nie ścigają się z nikim na sprzęt, bo to nie ma sensu. Oczywiście, można wziąć kredyt i się wyposażyć, zainwestować w genialne studio, ale nie o to chodzi. Dziś trzeba się ścigać na pomysł. Już nie ma znaczenie, czy ktoś ma 10 obiektywów czy tylko jeden. To się dziś już nie liczy. Trzeba znaleźć historię. Ona musi być. Jak nie ma tej historii to nawet najlepszy sprzęt nie uratuje materiału.

Ireneusz Kaźmierczak:
Była nawet afera w świecie fotografów, kiedy w konkursie National Geografic w Polsce wygrała dziewczyna, która zgłosiła zdjęcia z jakiegoś wydarzenia zrobione smartfonem. Było oburzenie, że nagrodę dostała ona, a nie ktoś z dyplomami szkół fotograficznych i z supersprzętem. Takie czasy. Trzeba się trochę przestawić. Mnie w przestawieniu się na te nowe tory pomógł syn. Nie tylko w fotografii, ale w ogóle. Pamiętam, jak tkwiłem w Led Zeppelinach i Pink Floydach, a syn, w swoim pokoju, słuchał zupełnie czegoś innego. I wtedy zrozumiałem, że jest jakiś świat obok mojego. I że trzeba się na niego otworzyć. I że z tą fotografią cyfrową też trzeba się zaprzyjaźnić, przebić się przez te nowe technologie. Wtedy zrozumiałem, że trzeba iść naprzód z żywym, a nie tkwić w swoich posępnych analogowych klimatach.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto