Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Wojciechem Łuką, plastykiem miejskim w Tychach

Jolanta Pierończyk
Tyski plastyk miejski podczas wernisażu w katowickiej galerii Fra Angelico.
Tyski plastyk miejski podczas wernisażu w katowickiej galerii Fra Angelico.
DZ: Artystów w mieście jest wielu, ale tylko jeden może być plastykiem miejskim. Jak się pan znalazł na tym stanowisku? Wojciech Łuka: Było tuż po przełomie 1989 r., czas formowania się życia gospodarczego.

DZ: Artystów w mieście jest wielu, ale tylko jeden może być plastykiem miejskim. Jak się pan znalazł na tym stanowisku?

Wojciech Łuka: Było tuż po przełomie 1989 r., czas formowania się życia gospodarczego. Nowa rzeczywistość, nowe podmioty gospodarcze, nowe potrzeby związane z reklamą, a przy tym żadnego wsparcia legislacyjnego dla zapanowania w tej sytuacji nad porządkiem w przestrzeni miejskiej. Ówczesny architekt miasta, Ryszard Mendrok, zaprosił mnie do pomocy w kwestiach, które nieco wykraczały poza zakres architektury. Zgodziłem się i dokładnie 15 lat temu, w lutym 1991, zostałem pracownikiem urzędu.

DZ: Artysta i urzędnik - czy to jest do pogodzenia?

WŁ: Staram się, żeby było. Dlatego przyjąłem tylko pół etatu, żeby praca w urzędzie nie zabrała mi czasu na pracę twórczą. A i tu, za biurkiem, staram się nie tylko nie zapominać o tym, co nauczyła mnie Akademia Sztuk Pięknych, ale i uczyć tego moich klientów. Poziom przygotowania w dziedzinie estetyki jest różny, ale z przyjemnością zauważam zmiany na lepsze.

DZ: Pamięta pan jakąś propozycję reklamy całkowicie kłócącą się z pańskim pojmowaniem piękna i dobrego smaku?

WŁ: To było na początku mojej pracy. W jednym z bloków przy

ul. Budowlanych w odpowiednio zaadaptowanej klatce schodowej powstał sklep z warzywami i owocami. I nagle na elewacji - w naszej wspólnej przestrzeni - pojawił się trzymetrowy malunek uśmiechniętego ogórka w berecie z antenką. Najgorsze, że ludziom z otoczenia się podobał i byłem w tym gronie jedyną osobą, która miała do tej reklamy zastrzeżenia. Jako plastyk byłem w arcytrudnym położeniu, bo musiałem spowodować, żeby ten koszmarny rysunek zniknął z naszej przestrzeni publicznej, a jednocześnie nikogo nie urazić.

DZ: Pochodzi pan ze Świnoujścia. Gdy więc jako młody artysta zamieszkał pan w Tychach, jakie to miasto zrobiło na panu wrażenie?

WŁ: Wyjąwszy stare osiedla A, B, C, było to miasto bez charakterystycznych elementów. Gubiłem się tu. Wszystko podobne, a do tego te gigantyczne, nigdzie indziej niespotykane przestrzenie ciągów komunikacyjnych...

DZ: Niektórzy je sobie cenią.

WŁ: Bo to zależy od punktu widzenia. Są one na pewno korzystne dla kierowców, ale dla pieszych dużo mniej przyjazne. Gdy upał, słońce, trudno jest przemierzać takie kilometry dróg bez drzew, bez ławek. Są wprawdzie parki, ale nie wszystkie dobrze zaprojektowane. Na niektórych odcinkach alejki wyglądają jakby były drogami na skróty. To nie są ścieżki spacerowe, bo takie powinny być budowane na planie okręgu. Cieszę się, że tych parków jest stosunkowo dużo, ale trochę trzeba nad nimi popracować.

DZ: Z których dokonań w tym piętnastoleciu jest pan najbardziej dumny?

WŁ: Cieszę się, że po kilku latach walki udało się zunifikować przystanki i wreszcie są jednakowe w całym mieście. Udało się oznakować ulice. Mamy w mieście około 500 wolno stojących nośników, które na zasadzie kierunkowskazu pokazują, jaka to ulica. W całym mieście, na latarniach i trakcjach trolejbusowych, wprowadziliśmy jednolite tablice informacyjne ze ściętym dołem. Długo by wymieniać inne przykłady oczyszczenia przestrzeni publicznej z nadmiaru lub wprowadzenia w nią miłego dla oka rytmu.



Wojciech Łuka

Jest współtwórcą miesięcznika społeczno-kulturalnego "Śląsk", autorem jego winiety oraz szefem działu graficznego i członkiem kolegium redakcyjnego. Ma na swoim koncie ponad 1.600 publikacji graficznych. Jedna z grafik, wykonana do publikowanych w "Śląsku" "Dzienników gliwickich" Tadeusza Różewicza wisi w domu poety. Tak bardzo mu się spodobała, że poprosił autora o oryginał.

Wielkoformatowe akwarele i rysunki Wojciecha Łuki można oglądać w Muzeum Archidiecezjalnym w Katowicach. Wystawa zatytułowana jest "Sny".

Twórczość Wojciecha Łuki jest ilustracją układu powiązań i zależności, w jakim funkcjonujemy, a na który nie mamy wpływu. Stąd te linki na rysunkach i akwarelach artysty. Symbolizują one sznurki, za które ktoś pociąga, kierując naszym życiem. To są też swego rodzaju ograniczenia, jakimi podlegamy.

- Symbolem takich uwikłań, które nas ograniczają i trzymają w miejscu jest na przykład rysunek statku pod pełnymi żaglami, lecz stojącego w miejscu, trzymanego tysiącami różnych sznureczków. Jego ruch jest pozorny - tłumaczy artysta. - I tak jest z nami: kręcimy się, gdzieś zmierzamy, ale tak naprawdę posuwamy się jakimiś mikrokroczkami, bo nie mamy swobody ruchu, swobody decyzji.

Bardzo ciekawe jest znaczenie kolorowych piktogramów w pracach Wojciecha Łuki. Jest to pewnego rodzaju symboliczny zapis takich samych przeżyć, jakich w danym momencie doświadczają rozmaici ludzie w różnych miejscach na ziemi.

- Wszystkim nam się zdaje, że to, co się nam przydarza lub to, co przeżywamy jest jedyne, wyjątkowe i niepowtarzalne, ale to nieprawda - twierdzi artysta. - Takich samych doznań, o takiej samej treści i identycznym natężeniu jest na świecie tysiące.

I takie są prace Łuki: demaskują mechanizmy rządzące światem, pozbawiają złudzeń, uświadamiają ograniczenia, jakim każda jednostka podlega..., ale robią to pięknie.
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto