Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Cięcia w szpitalu wojewódzkim w Tychach. Wywiad Andrzejem Drybańskim, nowym dyrektorem

Jolanta Pierończyk
Wywiad z Andrzejem Drybańskim, nowym dyrektorem szpitala wojewódzkiego w Tychach

_Od czego zaczął pan swoje urzędowanie?_Od sprawdzenia kosztów działania szpitala, bo ma on potworne długi. Prawie 25 mln zł długu wymagalnego, do spłacenia natychmiast.

_Co to znaczy?_To znaczy, że od kilku lat nie płacimy za usługi różnych przedsiębiorców. I dlatego narastają odsetki oraz dodatkowe zobowiązania. W tej chwili, można rzec, że firmy prywatne dotują naszą działalność w postaci mediów, leków i innych ważnych dla szpitala rzeczy. Tylko patrzeć, kiedy się zdenerwują i przyślą komorników. Dwie zresztą już to zrobiły.

_Co trzeba zrobić na już?_Wprowadzić bardzo ostre restrykcje, żeby uwiarygodnić się wobec firm, które prosimy o prolongowanie możliwości spłaty przynajmniej na rok.

_Jakie to będą restrykcje na dzień dobry?_Niestety, bardzo nieprzyjemne: redukcja płac. W tej chwili fundusz płac wynosi tu prawie 90 proc. przychodów z NFZ. Tego nie wytrzyma żadna firma. Bezpiecznym poziomem jest 50 proc., góra 56-60 proc. Wszystko, co jest powyżej stanowi zagrożenie dla płynności finansowej firmy.

_Komu pan obetnie pensje?_Lekarzom.

_Te ich wywalczone podwyżki?_Są przesadne. Uważam, że powinna być płacona praca. Dlatego przyjrzymy się wykorzystaniu czasu pracy przez wszystkich lekarzy. Poza tym jest tu szereg umów zawartych nieprawidłowo. Ci sami lekarze są zatrudnieni na umowę o pracę i na kontrakty. Tak nie może być, bo to jest bezprawie.

_Są różne umowy?_Są. Do południa niektórzy lekarze pracują na etacie, a po godzinach - kontrakt. Jest to niezgodne z ustawą o czasie pracy lekarzy, który sobie sami wywalczyli. Wiem, że to wzbudza ogromną niechęć, ale musimy doprowadzić do tego, by szpital działał w systemie pracy.

_Ma pan dość siły, żeby to wszystko przeprowadzić?_W Szpitalu Klinicznym nr 1 w Zabrzu zastałem sytuację podobną jak tutaj i na dzień dzisiejszy ma płynność finansową, a nawet sobie pozwoliłem na niewielkie podwyżki uposażenia.

_I znów wraca pan do punktu wyjścia?_To są wyzwania. A ja je lubię.

_Lubi pan też zmieniać pracę?_Nie.

_A jednak w pańskim życiorysie tych miejsc pracy parę było._Do 1977 pracowałem jako pracownik naukowy, ale ponieważ płacili jak płacili, to musiałem opuścić akademię i przeszedłem na kolej. Przez dwadzieścia parę lat pracowałem w tym samym gabinecie, ale pieczątek w dowodzie mam chyba z piętnaście, bo reorganizacje, itd. Potem byłem dyrektorem Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego, ale trudno mi się rozmawiało z ówczesnym zarządem, więc zrezygnowałem. Zaproponowano mi klinikę, ale ponieważ ostatnio też trudno mi się rozmawia z organem założycielskim, czyli Uniwersytetem Medycznym, więc zrezygnowałem. I wystartowałem w konkursie na dyrektora tego szpitala. Bardzo się cieszę, że zdobyłem zaufanie zarządu i wygrałem.

_Startował pan w ciemno? Nie znał pan sytuacji tego szpitala?_Znałem stan finansów na 30 czerwca. Od tego czasu dług zwiększono o 2,5 mln zł, a we wrześniu – ponieważ zabrakło im na wynagrodzenia – pobrali 3 mln zł pożyczki, czyli już zaczyna się zjadanie własnego ogona. I na październik oraz listopad nie mam na wypłaty. Zawarłem więc ze związkami zawodowymi ugodę, że będę wynagrodzenie płacił ratami. Związki na to przystały. Postaram się, by było to 50 proc. I żeby najmniej zarabiający dostali całość.

_To rzeczywiście drastyczne posunięcie._Ograniczam też ilość lekarzy dyżurnych. Bo gdzieś muszę zdobyć pieniądze na wypłaty. Jeśli w ogóle tu ludzie chcą pracować, muszą mieć instynkt samozachowawczy. Bo jak mi firmy odmówią leków, jak odetną prąd, to koniec.

_A jak te wszystkie restrykcje przełożą się na pacjentów?_Wszystko jest robione tak, by pacjent w ogóle nie odczuł, że coś się w szpitalu dzieje.

_Kto będzie pana zastępcami?_Dyrektora administracyjnego wziąłem ze sobą z Zabrza. Jest to pani magister Beata Gola, do której mam ogromne zaufanie. I szukamy dalej. Chcę wymienić kierowników działów na ludzi kompetentnych, bo z tymi ciężko mi się rozmawia. Nie znajdujemy wspólnego języka. Szukam też zastępcy ds. lecznictwa. Musi to być bardzo odpowiedzialny człowiek.

_Jest pan doktorem nauk medycznych. Będzie pan czynny jako lekarz?_Nie. W administracji siedzę od 1977 roku. Nie da się tego łączyć z praktyką lekarską.

_Co jeszcze czeka szpital pod pana rządami?_Nie umiem opowiedzieć na to pytanie, bo opór materii jest tu olbrzymi. I ten opór może zniweczyć wszystkie moje plany i doprowadzić szpital do upadku. A tak będzie, jeżeli ludzie nie zrozumieją, że podcinają gałąź, na której siedzą i będą przeszkadzać mi w wyprowadzaniu szpitala na prostą. Największy opór jest ze strony związku zawodowego lekarzy.

_Z jakimi założeniami przystąpił pan do tego konkursu?_Żeby uratować szpital. A jak go uratujemy i zniknie groźba upadku, i jak uzyskamy jakąkolwiek płynność finansową, choćby minimalną, będziemy myśleć o dalszym rozwoju. Bo kadra jest bardzo dobra. Skarbem tego szpitala są bardzo dobre i oddane pielęgniarki, choć nie zarabiające za wiele. Świetna jest też kadra lekarska, ale nie wszyscy tu muszą pracować.

_A wnętrze, wyposażenie?_Wymaga generalnego remontu. Też nie przypuszczałem, że aż tak.

_Ile pan potrzebuje czasu, by zrealizować to, co sobie założył?_To zależy od załogi. Jeżeli będę mógł liczyć na jej współpracę, to do pół roku. Od tego momentu powinniśmy zacząć spłacać odsetki od odsetek.

_Ma pan plan B?_Tu nie może być planu B. Bo albo szpital działa, albo nie działa. Innej możliwości nie ma.

_Sądzi pan że ten szpital naprawdę może upaść? _Naprawdę. Żadna prywatna firma, a takimi są nasi kontrahenci, nie będzie dotować firmy państwowej. Niech firmy farmaceutyczne przestaną dostarczać nam leki, niech Vatenfall wyłączy nam prąd – to unieruchamia szpital. I co mi wtedy z tego, że mam świetnych fachowców, jak nie mam podstawowych leków?

_Czy w grę wchodzi prywatyzacja takiego szpitala?_Byłoby ciężko. Bo trzeba by inwestora, który doprowadziłby ten szpital do norm obowiązujących w prawie polskim. Ponadto ktoś musiałby spłacić 37 mln zł zadłużenia ogólnego tego szpitala. Prywatyzacja mogłaby jednak wiele dobrego zrobić, bo zmienia się stosunek ludzi do pracy. Wiadomo, że kodeks handlowy nie przewiduje działania na szkodę szpitala, wymaga bilansowania się przychodów i rozchodów - to by może nauczyło ludzi myślenia ekonomicznego. Wiem, że lekarze tak potrafią myśleć, ale tylko jak są na swoim. Trudniej im przychodzi takie myślenie w państwowym szpitalu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto