Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czas na sprawiedliwość

Jolanta Pierończyk
Mieczysław Piergies nie może się pogodzić ze śmiercią syna. Przyrzekł sobie szukać sprawiedliwości do skutku. Fot. Anna Rozmus
Mieczysław Piergies nie może się pogodzić ze śmiercią syna. Przyrzekł sobie szukać sprawiedliwości do skutku. Fot. Anna Rozmus
Minęły ponad trzy lata od tragicznego finału sylwestrowej nocy z 2004 na 2005 rok, kiedy zginął 23-letni Łukasz Piergies potrącony przez o rok młodszego policjanta, który wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu.

Minęły ponad trzy lata od tragicznego finału sylwestrowej nocy z 2004 na 2005 rok, kiedy zginął 23-letni Łukasz Piergies potrącony przez o rok młodszego policjanta, który wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu. W pierwszym wyroku sąd orzekł trzy lata więzienia, ale na skutek odwołania oskarżonego od takiego wymiaru kary sprawa toczy się dalej. Właśnie wróciła do Sądu Rejonowego w Tychach.

W poniedziałek po raz kolejny do sądu przyszli rodzice zmarłego Łukasza, odpowiadający z wolnej stopy Marcin S., młoda kobieta, która feralnej nocy siedziała w samochodzie obok kierowcy oraz lekarz, który był przypadkowym świadkiem wypadku i udzielił poszkodowanemu pierwszej pomocy.

Kolejne przesłuchania. Porównywanie poprzednich zeznań. Wszyscy je podtrzymywali, nawet oskarżony, mimo że jego wyjaśnienia za każdym razem były inne. W jednym mówił o spożyciu jednego piwa przed przybyciem gości (był organizatorem zabawy sylwestrowej w swoim mieszkaniu), trzech półlitrowych butelek tegoż trunku w trakcie imprezy oraz dwóch lampek szampana. W następnych ilość tego alkoholu już się zmniejszyła tylko do dwóch lampek szampana i jednego piwa. Niezależnie jednak od wszystkiego badanie krwi wykazało 0,27 mg/litr, czyli ponad 0,5 promila.

W swoich wcześniejszych zeznaniach (nowych nie składał) zapewniał, że kontrolował sytuację na jezdni. Że przed przejściem dla pieszych widział grupkę ludzi, że ją obserwował, że zwolnił, by móc zareagować, gdyby weszli na pasy. Łukasza nie zauważył. Kiedy usłyszał silne uderzenie, nie wiedział, co się stało. Zatrzymał samochód. Przed pojazdem leżał młody człowiek.

- Żeby prowadzić takie obserwacje grupki, oskarżony musiałby jechać około 30-40 km/godz., a wtedy zatrzymałby się po 4-5 metrach od chwili usłyszenia uderzenia - tłumaczył ojciec zabitego, Mieczysław Piergies. - A on przejechał całe skrzyżowanie. Poza tym widziałem jego samochód na policyjnym parkingu. Nawet słupek przy szybie był wygięty. To musiało być jakieś 80 km/godz.

- Żeby tak człowieka pokiereszować, musiała być duża prędkość - dodała jego żona, Halina Piergies. - Jak strasznie szybko trzeba jechać, żeby na miejscu uśmiercić człowieka, i to do tego młodego, silnego, wysportowanego. Gdyby oskarżony jechał tak wolno, jak mówi, to by go nie zabił.

Oboje rodzice, udręczeni, przybici śmiercią ukochanego syna, podkreślili, że chcą tylko sprawiedliwości. - Za byle co nas karzą. Za znieważenie słowne można dostać osiem lat. A ludzkie życie takie tanie. Ale ludzie chyba prawdę mówią: że z policjantem się nie wygra. Zresztą, co ja tu mam do wygrania, skoro życia mojemu dziecku to nie wróci? - płacze matka zabitego.

Młoda kobieta, którą tamtej nocy oskarżony odwoził do domu, stwierdziła, że niewiele może o całym zajściu powiedzieć, ponieważ było to tak przykre zdarzenie, iż starała się je wymazać z pamięci. Z samochodu nie wyszła. Zeznała jednak, że widziała jak oskarżony reanimuje poszkodowanego, podczas gdy ten sam oświadczył, iż tego nie robił. Chciał, ale ubiegł go mężczyzna, który zapewnił, że wszystkim się zajmie. To był lekarz, który w tym czasie wracał z narzeczoną z sylwestrowej zabawy.

- Kiedy byliśmy na wysokości komendy policji, usłyszałem huk, jakby samochód w coś uderzył - zeznawał. - Zobaczyłem człowieka na masce samochodu, który przejechał przez całe skrzyżowanie alei Bielskiej z Niepodległości, zatrzymał się za pasami i wtedy ten człowiek spadł. Pobiegłem do niego.

Lekarz stwierdził złamania, krew pod powiekami, ale i akcję serca. Niestety, obrażenia były tak poważne, że poszkodowanego nie udało się uratować. Zmarł na trzeci dzień po wypadku.

- Czuję się winny spowodowania wypadku - powiedział oskarżony. - Nie chciałem tej śmierci.

A w jednym z wcześniejszych zeznań stwierdził, że zamieniłby się miejscami z tym, co zginął.

Sędzia Marek Walczak ma trudny orzech do zgryzienia. W aktach sprawy są bowiem dwie sprzeczne ekspertyzy. Jedna - sporządzona w Tychach - sprawcę zdarzenia widzi w ofierze wypadku, druga - z Politechniki Krakowskiej - winą obciąża kierowcę. Dwóch biegłych, dwie prawdy.

Inne wyroki za śmiertelne potrącenia

Dla sprawców wypadków śmiertelnych Kodeks Karny przewiduje od 6 miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. Jeśli w grę wchodzą dodatkowo alkohol, narkotyki lub ucieczka z miejsca wypadku, kara może wzrosnąć do 12 lat.
Dwie głośne sprawy w Mikołowie skończyły się wyrokiem 5 lat więzienia. W jednym wypadku zginęła 9-letnia dziewczynka, w drugim - młoda kobieta. Pierwszy kierowca był pijany, drugi - tylko po spożyciu alkoholu (a prócz 5 lat więzienia dostał jeszcze siedmioletni zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów).
W minionym roku w Sądzie Rejonowym w Tychach zakończyło się dziesięć procesów w sprawach o śmiertelne potrącenia. Na razie tylko cztery z nich są prawomocne. Wśród nich nie było jednak wypadków spowodowanych przez nietrzeźwych kierowców. Sędziowie orzekali więc kary w wysokości od półtora roku do dwóch lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat (w jednym na 3).

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto