Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czemu warto założyć własną firmę w Tychach?

Jolanta Pierończyk
Jak z etatowego pracownika stać się prywatnym przedsiębiorcą? O swoich doświadczeniach opowiada tyszanka Agnieszka Kozerska.

Myśl o własnym biznesie pojawiła się w momencie, gdy wszystko zawaliło mi się na głowę. Byłam sama z małym dzieckiem, do tego w trakcie trudnej sesji egzaminacyjnej dowiedziałam się, że jestem kandydatką do zwolnienia. A tu kredyt na mieszkanie, rachunki, kosztowne studia - wspomina Agnieszka Kozerska, dziś szczęśliwa beneficjentka 35 tys. zł grantu z Unii Europejskiej na założenie firmy.

Kiedy ktoś jej powiedział, że są takie dotacje w Urzędzie Pracy. Najpierw odrzuciła tę myśl. Tym bardziej, że znalazła przepis, który gwarantowałby jej pracę na rok.

- To przepis, o którym mało kto wie, a chroniący kobiety wracające z urlopu macierzyńskiego. Wprawdzie tylko przez rok, ale to zawsze coś. Wystarczy, że w momencie zakończenia urlopu macierzyńskiego wystąpi się do pracodawcy o redukcję etatu, jakąkolwiek, byle nie większą niż 50 proc. Można poprosić na przykład o trzy czwarte etatu. Takie uprawnienia daje paragraf 1 art. 186 Kodeksu Pracy - mówi Agnieszka Kozerska.

Kiedy jednak znalazła ten przepis i właściwie na rok mogła sobie ocalić miejsce pracy, pomyślała, że może jednak warto spróbować pracy na własny rachunek. Bo jak nie teraz, to kiedy? Ma 33 lata, 13 lat pracy, czyli jakieś doświadczenie, a jednocześnie coś w niej dojrzewało do założenia własnej firmy, o której tak naprawdę kiedyś nawet myślała. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.

- Oczywiście, zamiast wsparcia, słyszałam też, że to ryzyko, że nie wiem, w co się pakuj. Ba, nawet jeden biznesmen powiedział mi wprost, że to nie dla mnie, że zbankrutuję, że nie mam genu przedsiębiorczości. Ile łez przez to wylałam, to nie powiem. Postanowiłam się jednak nie poddawać. Czułam w sobie jakąś wewnętrzną siłę i wiarę, że się uda - opowiada.

Tym bardziej, że to by było wreszcie to, o co jej w życiu zawsze chodziło, czyli praca z dziećmi.
- Na zarządzanie i marketing poszłam, bo taka była moda. Przez cały czas pracowałam w handlu, marketingu, sprzedaży, żeby zrozumieć, że tak naprawdę chcę być … przedszkolanką - mówi.

W tej chwili studiuje psychologię, jest na trzecim roku. Dwa miesiące przygotowywała się do nowej roli w życiu. Bo zanim Powiatowy Urząd Pracy da komuś pieniądze, najpierw go solidnie szkoli. Po osiem godzin dziennie. Pisanie biznesplanu, nauka przedsiębiorczości, prowadzenia księgowości, doradztwo zawodowe…

- To dobry czas przestawienia się z etatu na biznesu - mówi Agnieszka. - Nie powiem, że jest łatwo. Są krew, pot i łzy, ale można się wszystkiego nauczyć.
Jej własny interes, czyli punkt przedszkolny, wkrótce ruszy. Zacznie w nim pracę zespół opiekunek, które można będzie wynająć do opieki nad dzieckiem.

Wszystkim tym, którzy chcą podjąć pracę na własny rachunek, ale jeszcze się wahają, Agnieszka Kozerska ma do powiedzenia jedno: jak się samemu wierzy, że chce się to robić, to musi się udać. I nie warto słuchać tych, którzy mówią, że lepiej nie. A w urzędach nie można poprzestawać na odmownej odpowiedzi jednej urzędniczki. Sprawdzić warto wszystko jeszcze raz i zrobić kolejne podejście, do innego urzędnika.

Tak miała z sanepidem. Gdyby uwierzyła za pierwszym razem, że nie ma szans, dziś nie byłaby o krok od otwarcia swojego biznesu. Ale poszła drugi raz i okazało się, że jednak wszystko u niej gra.
- Do każdego podejścia trzeba być jednak solidnie przygotowanym. Bez tego zbędą cię, odprawią z kwitkiem, jak mnie ta pierwsza pani z sanepidu - mówi Agnieszka.

Teraz, jako prawie już bizneswoman, widzi jeszcze jedno: bardzo mało jest w ludziach pasji.
- Przy naborze do pracy przeprowadziłam około trzydziestu rozmów kwalifikacyjnych. Byłam pod wrażeniem kompetencji, jakie widziałam w CV. Jedno nawet pięć stron zajmowało. Ale nie wybrałam żadnej z osób, które się wtedy zgłosiły - mówi Agnieszka Kozerska.

- Wszystko przez to, że ludziom się wydaje, że jak zdobędą kolejny papierek, zrobią kolejny kurs, to ich szanse na rynku pracy rosną. Może by i tak było, gdyby w te nowe umiejętności wkładali więcej serca. A to jest tylko zaliczanie. I kiedy potem rozmawiam z taką kandydatką na wychowawczynię, to nie widzę w niej pasji. Ona nie potrafi mnie do siebie przekonać. Ja nie czuję, że ona będzie umiała pracować z takim oddaniem i taką miłością, jak ja to sobie wyobrażam.

Kozerską, jako pracodawczynię, nie interesuje powierzchowna wiedza, jakieś liźnięcie tematu. Ona oczekuje iskry w oku i wrażenia, że ten temat jest dla tego kogoś ważny, że nim żyje, że będzie się chciał w nim doskonalić.
- Jakoś łatwiej mi było znaleźć kandydatki na opiekunki, natomiast gorzej jest z osobami, które chciałyby na co dzień pracować w moim punkcie przedszkolnym - mówi.

Może poprzeczka jest postawiona za wysoko? Ale jeśli ma się udać, to musi być wysoko.
Marzeniem Agnieszki Kozerskiej jest zespół opiekunek, które z czystym sercem będzie mogła polecać rodzicom małych dzieci oraz duet w punkcie przedszkolnym, który sprawi, że wszyscy będą zadowoleni: i dzieci, i ich rodzice.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto