Służy w specjalnym wojskowym oddziale szturmowym. To elitarna grupa żołnierzy, którzy wykonują najbardziej ryzykowne i niebezpieczne zadania, głównie antyterrorystyczne. Jadąc do Iraku wiedział, że znajdzie się na prawdziwym froncie, a zagrożenia będą niewspółmierne do tego, co przeżywał do tej pory. Niewysoki, silnie zbudowany. Z oczywistych względów nie chce podać swojego nazwiska.
- Mieszkam w Tychach, służę w jednostce w Lublińcu i jestem sierżantem. Mam pseudonim "Cichy". To musi wystarczyć - stwierdził.
Prawdziwa wojna
Zaliczył już misję w Kosowie, a po niej został żołnierzem kontraktowym. Kiedy ogłoszono, że wojsko polskie wyjedzie do Iraku i poszukiwani są chętni, wpisał się na listę.
Chętnych było wielu, ale przeprowadzono selekcję, znacznie ograniczając liczebność grupy.
- W Kosowie misja miała charakter bardziej pokojowy. Jechaliśmy tam przede wszystkim po to, by pomagać ludności cywilnej. Teraz wyruszaliśmy prawie jak na wojnę. Kiedy czyta się doniesienia z Iraku, można odnieść wrażenie, że wojna się skończyła, że nie licząc aktów terrorystycznych, życie powoli wraca do normy. Na miejscu każdy szybko się przekona, że jest inaczej i na każdym kroku spotyka się wojnę.
Przygotowania
- W oddziale, w którym służę, liczy się przede wszystkim sprawność fizyczna i kondycja, które utrzymywać trzeba bez przerwy. Nie można sobie odpuścić. Służę w specjalnym pułku komandosów i nasza praca polega właśnie na tym, by szkolić się przez cały rok. Nie jest to "normalna praca" - na tydzień jadę do jednostki, a na weekendy wracam do domu.
Jestem kawalerem, więc dysponuję swoim czasem i zajęcia układam sobie tak, jak mi odpowiada. Mamy wspólne ćwiczenia z grupami antyterrorystycznymi, działającymi w policji i z żołnierzami Gromu.
Wyjeżdżających do Iraku zaopatrzono w specjalne mundury, z "oddychającego" materiału. Mimo świetnej wentylacji, upał dawał się we znaki.
Zawsze z bronią
- Trudno było nie odczuwać czterdziestostopniowych upałów. Właśnie te wysokie temperatury najbardziej nam dokuczały. Poza tym zaszokowała mnie straszna bieda, jaką widać w miastach i osadach. Po wylądowaniu przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów do naszej bazy. Mieszkaliśmy w namiotach w obozie otoczonym płotem z zasieków. Kilka razy zostaliśmy ostrzelani, ale niegroźnie. W takich sytuacjach także odpowiadaliśmy ogniem. Jest tam zasada, żeby cały czas mieć przy sobie broń.
"Cichy" służył w jednostce, której dzień wyglądał inaczej niż pozostałych żołnierzy.
- Jeśli nic się nie działo, mieliśmy wolny czas, ale kiedy był meldunek o jakimś zagrożeniu, wysyłano właśnie nas.
Grupa podzielona była na trzy oddziały i zawsze jeden dyżurował. W praktyce jednak wyglądało to tak, że mogliśmy się położyć o godzinie 22, by za dwie godziny wyruszyć na akcję. Wracaliśmy na przykład w południe, a po kilku godzinach znów jechaliśmy w teren. Żadnej rutyny. Były patrole, kontrole na targowiskach, wchodzenie do budynków, rozpoznawanie grup terrorystycznych, wspomagaliśmy także inne jednostki. Najczęściej były to patrole z samochodu lub helikoptera. A strach? Podczas takich akcji strach jest zawsze. Ale to dobrze, bo zbytnia pewność gubi człowieka. Nad strachem trzeba jednak panować i po latach szkolenia nabiera się tej sztuki.
Tysiąc dolarów
"Cichy" był w Iraku cztery miesiące. W tym tygodniu rozpocznie szkolenie komandosów, którzy przymierzają się do wyjazdu. Chętnych nadal nie brakuje. Powody wyjazdu są różne. Gdzie bowiem zawodowy żołnierz lepiej sprawdzi swe umiejętności i wiedzę, jak nie właśnie w takich warunkach? Wielu wyjeżdża także ze względów finansowych, bo prócz normalnej pensji w kraju, można przywieźć miesięcznie średnio ponad tysiąc dolarów.
Zasadzka
- Któregoś dnia wjechaliśmy w Karbali w niewielką uliczkę. Nasz patrol jechał w czterech samochodach i nagle z obu stron zostaliśmy zablokowani. Typowa zasadzka. Zaczęła się strzelanina i nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby w pobliżu nie było innej grupy polsko-amerykańskiej. Kilku żołnierzy odniosło jedynie powierzchowne rany.
Innym razem przydzielono ich do polsko-amerykańskiego zespołu, który miał rozpracować grupę terrorystów. Irańscy informatorzy donieśli, kiedy ma się ona zebrać i gdzie, jednak o bardziej szczegółowym rozpoznaniu nie było mowy.
- Nie wiedzieliśmy, jakimi możliwościami dysponują terroryści, czy nie zaminowali wejścia, schodów lub jakichś pomieszczeń. Jak się okazało, był to kilkupiętrowy budynek w dość gęstej zabudowie. Wiele domów ma podziemne przejścia, tunele, toteż musiał nastąpić równoczesny atak z kilku stron. Zostaliśmy podzieleni na kilka mniejszych grup i na rozkaz wtargnęliśmy do środka. Nikt nie spodziewał się naszego ataku, zatrzymaliśmy wszystkich, rekwirując broń. Nikomu z naszych nic się nie stało.
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?