- W bazie zarejestrowanych jest niespełna kilkaset tysięcy dawców, a powinno być z pięć milionów, żeby chorzy na białaczkę mieli większe szanse znaleźć swojego genetycznego bliźniaka – mówi 32-letni Piotr Solik. – To nas nic nie kosztuje, a może pomóc. Kiedy dowiedziałem się o tej akcji, natychmiast się zdecydowałem. To był impuls, ale decyzja jak najbardziej przemyślana, po uważnej lekturze w Internecie informacji na ten temat.
- Wystarczy się postawić w sytuacji osoby, która czeka na przeszczep i nie może znaleźć odpowiedniego dla siebie dawcy. To działa – zapewnia 34-letni Marcin Wendryński.
- Zaczęłam oddawać krew, zarejestrowałam się na stronie dawca.pl, teraz robię kolejny krok w kierunku pomocy chorym – mówi 26-letnia Alina Błasiak, która też przyszła zarejestrować się do bazy potencjalnych dawców krwi.
Każdy musiał wypełnić stosowny formularz i oddać 4 ml krwi do badania.
Dzięki takim akcjom jak ta w Tychach rośnie baza dawców komórek macierzystych Fundacji DKMS w Warszawie. Trzy lata temu zaczynała się od 30 tys., teraz liczy ponad 260 tys. – To nas sytuuje na czwartym miejscu w Europie – mówi Katarzyna Jabłońska z Fundacji DKMS. – Na pierwszym miejscu są Niemcy, gdzie w bazie zarejestrowanych jest 4 mln dawców, przez co 80 proc. chorych ma tam szansę na znalezienie swojego genetycznego bliźniaka, podczas gdy w Polsce na razie tylko połowa.
Wśród tych szczęśliwców była 11-letnia dziewczynka, której komórki macierzyste przekazała 37-letnia będzinianka, Ewa Stępińska. Przyjechała do Tychów, żeby zaświadczyć, że nie ma w tym ani bólu, ani żadnych ubocznych skutków dla organizmu.
- Kiedy okazało się, że mogę być dawcą komórek macierzystych dla tego dziecka, musiałam pojechać do kliniki w Warszawie na dokładniejsze badania, które miały potwierdzić, że rzeczywiście taka zgodność genetyczna jest – opowiada Ewa Stępińska. – To był kwiecień 2011. Termin pobrania komórek wyznaczono na 10 maja. Pięć dni wcześniej musiałam przyjąć serię zastrzyków dla namnożenia komórek macierzystych. Pierwszy przyjęłam w obecności lekarza, pozostałe cztery wykonałam sobie sama. Pobranie komórek odbyło się w klinice na Banacha w Warszawie. Byłam podłączona do takiego aparatu, który z jednej strony pobierał krew i wydobywał z niej komórki macierzyste, z drugiej - resztę wracał do organizmu. Trwało to przez dwa dni po trzy godziny, podczas których można było nawet jeść. Przy zastrzykach czułam lekkie bóle podobne do grypowych, ale nie przeszkodziło mi to w zwiedzaniu Warszawy. A po oddaniu komórek od razu wróciłam do domu. Miesiąc później przeszłam badania, które miały wykazać, czy wszystko u mnie wróciło do normy. Wyniki były idealne.
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?