Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak wygląda praca ratowników z karetek covidowych? Kim są ludzie ukryci za maskami? Wyjątkowa relacja ratowniczki i zdjęcia jej kolegów

Redakcja
Zdjęcia nadesłali do redakcji ratownicy zespołu Sim-Med, jeżdżący karetkami covidowymi i podpisujący się #zostańwdomu i #kryjryj. Są na nich głównie karetki, fotografowane w różnych miejscach na Pomorzu, oraz ratownicy występujący w strojach roboczych, z zakrytymi twarzami. 

Czytaj CAŁY ARTYKUŁ >>>

Jedyną osobą, która widzimy chwilę po zdjęciu maseczki jest Karina Gretkowska. – Jeździmy całą dobę – mówi Karina. – To bardzo męczące. (…) Prosimy więc, by wszyscy, którzy to czytają, zrezygnowali ze spotkań, wychodzenia z domów i założyli na razie maski na twarze. Wtedy istnieje szansa na powstrzymanie epidemii. I na to, że te maski pewnego dnia wszyscy zdejmiemy.
Zdjęcia nadesłali do redakcji ratownicy zespołu Sim-Med, jeżdżący karetkami covidowymi i podpisujący się #zostańwdomu i #kryjryj. Są na nich głównie karetki, fotografowane w różnych miejscach na Pomorzu, oraz ratownicy występujący w strojach roboczych, z zakrytymi twarzami. Czytaj CAŁY ARTYKUŁ >>> Jedyną osobą, która widzimy chwilę po zdjęciu maseczki jest Karina Gretkowska. – Jeździmy całą dobę – mówi Karina. – To bardzo męczące. (…) Prosimy więc, by wszyscy, którzy to czytają, zrezygnowali ze spotkań, wychodzenia z domów i założyli na razie maski na twarze. Wtedy istnieje szansa na powstrzymanie epidemii. I na to, że te maski pewnego dnia wszyscy zdejmiemy. ratownicy zespołu Sim-Med
Zdjęcia nadesłali do redakcji ratownicy zespołu Sim-Med, jeżdżący karetkami covidowymi i podpisujący się #zostańwdomu i #kryjryj. Są na nich głównie karetki, fotografowane w różnych miejscach na Pomorzu, oraz ratownicy występujący w strojach roboczych, z zakrytymi twarzami. Jedyną osobą, która widzimy chwilę po zdjęciu maseczki jest Karina Gretkowska. – Jeździmy całą dobę – mówi Karina. – To bardzo męczące. (…) Prosimy więc, by wszyscy, którzy to czytają, zrezygnowali ze spotkań, wychodzenia z domów i założyli na razie maski na twarze. Wtedy istnieje szansa na powstrzymanie epidemii. I na to, że te maski pewnego dnia wszyscy zdejmiemy.

Tak wygląda praca ratowników z karetek covidowych!

Karina Gretkowska w listopadzie skończy 22 lata. Przeszła kurs, ma certyfikat ratownika kwalifikowanej pierwszej pomocy. Wolontariuszka w grupie ratownictwa Polskiego Czerwonego Krzyża w Wejherowie. Ratowniczka w zespole Sim-Med, jeżdżąca w karetce przewożącej pacjentów z COVID-19.

Zmęczone oczy, ślady po masce odciśnięte na nosie i policzkach. Kiedy zostało zrobione to zdjęcie?

Po transporcie, który trwał cztery godziny. Przez ten czas ubrani byliśmy w środki ochrony osobistej, które musimy nakładać za każdym razem, gdy transportujemy pacjenta z COVID-19 lub z podejrzeniem zakażenia. Czyli w:

  • kombinezony,
  • buty,
  • maseczki,
  • przyłbice,
  • dwie pary rękawiczek.

Można w tym chodzić?

Nie tylko chodzić. Załoga liczy dwie osoby – to ratownik i ratownik-kierowca, który tak ubrany prowadzi karetkę i zawsze musi mieć oczy naokoło głowy. Na początku było ciężko, ale można się przyzwyczaić. Także pacjenci są nieco przerażeni naszym wyglądem, ale w końcu zdają sobie sprawę, że to kwestia bezpieczeństwa i nie możemy być inaczej ubrani.

Od kiedy jeździ Pani w karetce covidowej?

Od trzech miesięcy. Wcześniej jeździłam w innych zespołach, zajmujących się transportem medycznym między szpitalami i przychodniami. Na początku trafiłam do Grupy Sim-Med, gdzie asystowałam przy pobieraniu wymazów osobom podejrzanym o zakażenia, potem przeniosłam się na karetkę przewożącą zakażonych SARS-CoV-2.

Co na to rodzina, znajomi?

Początkowo rodzina nic nie wiedziała, myśleli, że jeżdżę na zwykłej karetce. Dopiero później usłyszeli, że wożę pacjentów z wirusem. Reakcja?

Mam wśród najbliższych osoby, które nie do końca wierzą w koronawirusa, dlatego nie było zbyt wielkiego szoku.

Ale Pani już uwierzyła?

Po kilku transportach pacjentów w ciężkim stanie pod tlenem nie da się nie uwierzyć.

Jest gorzej z dnia na dzień. Coraz więcej pacjentów i coraz mniej miejsc w szpitalach.

Z drugiej strony ludzie niezwiązani z ochroną zdrowia są wykończeni koronawirusem i traktują całą sytuację niepoważnie. Osobiście staram się ostatnio unikać kontaktów ze znajomymi. Wprawdzie wśród moich współpracowników nikt nie zachorował, ale zdaję sobie sprawę, z jak groźnym wirusem mamy do czynienia.

Jeździcie w długie trasy?

Praktycznie po całym województwie. Na północy najdalej byłam w Jastarni, na południu w Grudziądzu, Kwidzynie. Bywa, że sama droga w jedną stronę zajmuje dwie i pół godziny. Niedawno był to zaplanowany transport ze Słupska do Elbląga.

Cały czas w kombinezonach?

Tak.

Jak długo trwa dyżur?

Formalnie 24 godziny. I rzeczywiście jeździmy całą dobę, bo ostatnio wyjazdów jest coraz więcej.

To bardzo męczące?

Niestety, tak. W dodatku mieszkam z rodzicami w Tczewie, a bazą mojej firmy jest Wejherowo.

Do pracy dojeżdżam pociągiem dwie i pół ,trzy godziny, tyle samo czasu zabiera powrót. Wchodzę do domu, rzucam się na łóżko i rodzina nie ma ze mnie żadnego pożytku.

Skąd bierze Pani tyle siły?

Często zdarza się, że nie mam już sił na wracanie do domu i śpię w bazie w Wejherowie. Właściwie tu pomieszkuję.

A skąd siły? Od ludzi, z którymi pracuję. Jesteśmy dużą rodziną, wspieramy się wzajemnie.

Jak wygląda dzień Waszej pracy?

Ruszamy, w zależności od potrzeb, o godzinie 7 lub 8. Sprawdzamy całą karetkę, czy są potrzebne zestawy i, tak jak nam dyspozytor wyśle zlecenie, jedziemy. W ostatni wtorek zaczęliśmy rankiem od transportu pacjenta z okolic Pruszcza Gdańskiego do szpitala w Kartuzach.

Czasem trzeba długo czekać, zanim szpital przyjmie chorego. Staliśmy godzinę przed szpitalem. Potem pojechaliśmy w odludne miejsce, by zrobić dezynfekcję i dekontaminację karetki. Wytarliśmy wszystkie powierzchnie płaskie, przeprowadziliśmy ozonowanie wozu i wywietrzyliśmy go. Zdjęliśmy na chwilę ubrania ochronne, by je ponownie ubrać, bo w gdańskim szpitalu już czekała kolejna pacjentka.

Przeszła dializę, odwoziliśmy ją do DPS-u. Potem zabieraliśmy pacjenta z Gdańska do Kościerzyny.

Zawsze w szpitalu jest miejsce dla pacjenta?

Bywało, że musieliśmy wcześniej długo krążyć.

Odbijaliśmy się od drzwi, czasem odwoziliśmy chorego człowieka z powrotem tam, skąd go zabraliśmy.

Dlatego teraz już zawsze wcześniej dzwonimy od szpitala, by upewnić się, że przyjęcie jest potwierdzone. Jeśli nie, dzwonimy do dyspozytora, by znalazł miejsce.

Widziałam nakręcony przez Was krótki film, pokazujący dużą kolejkę karetek przed 7. Szpitalem Marynarki Wojennej.

Zdarza się coraz częściej, że przyjeżdża na raz kilka karetek. Niestety, na izbie przyjęć się nie rozdwoją, więc trzeba czekać. Czasem nawet godzinę, dwie, trzy.

Rozmawiacie w trasie z chorym?

Oczywiście, jeśli jego stan jest na tyle dobry, by mógł z nami rozmawiać. Proszę nie zapominać, że kilka razy dziennie wieziemy pacjenta pod tlenem. Większość naszych pacjentów to osoby starsze, często przerażone tą chorobą, które nie wiedzą, co będzie z nimi dalej. Pytają, gdzie jadą. I co będzie dalej. Trzeba ich pocieszać, że na pewno trafią w dobre ręce.

W tej pracy zdarzają się lepsze i gorsze chwile. Niedawno wieźliśmy starszą panią, która miała ponad 90 lat. Rozmawiałam z nią prawie całą drogę. Pytała o mnie, więc opowiadałam, że chodzę na pielgrzymki, że byłam wolontariuszką.

Usłyszałam wtedy, że jesteśmy dobrymi ludźmi i na pewno trafimy do nieba. Te jej słowa, podziękowania głęboko zapadły w serce.

Bywają też trudniejsze chwile, gdy pacjent płacze. Nie wie, co ze sobą zrobić, mówi, że stał się dla wszystkich problemem. Trzeba go wówczas jakoś wesprzeć na duchu. Często w przypadku ludzi w podeszłym wieku pomaga rozmowa na tematy religijne.

Czy po epidemii chce Pani zmienić zawód?

Zostanę w tym zawodzie. Wszyscy nie możemy doczekać się końca epidemii, by wyjść z kombinezonów i spotykać się z pacjentami bez tych środków ochrony osobistej. Stanąć z nimi twarzą w twarz, uśmiechnąć się do nich.

Bo przez maski nic nie widać. Także tego, że w ochronie zdrowia – w szpitalach, na SOR-ach, w karetkach – pracują coraz bardziej zmęczeni ludzie. Mają bardzo długie dyżury, są wykończeni.

My też boimy się, że zachorujemy, trafimy na kwarantannę. Obawiamy się, że zakazimy swoich bliskich.

Prosimy więc, by wszyscy, którzy to czytają, zrezygnowali ze spotkań, wychodzenia z domów i założyli na razie maski na twarze. Wtedy istnieje szansa na powstrzymanie epidemii. I na to, że te maski pewnego dnia wszyscy zdejmiemy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Rozsypano gnojówkę przed Urzędem Wojewódzkim w Poznaniu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto