Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostatni akt

JOLANTA PIEROŃCZYK
Tabliczki licealistów są białe, opiekunów - czarne. / JOLANTA PIEROŃCZYK
Tabliczki licealistów są białe, opiekunów - czarne. / JOLANTA PIEROŃCZYK
To już 144. dzień, kiedy trwamy w przeżywaniu tego niezrozumiałego pomysłu Pana Boga, by zabrać od nas tylu młodych ludzi. Ufamy, że to akt ostatni tego dramatu.

To już 144. dzień, kiedy trwamy w przeżywaniu tego niezrozumiałego pomysłu Pana Boga, by zabrać od nas tylu młodych ludzi. Ufamy, że to akt ostatni tego dramatu. Dokładnie 20 tygodni temu żegnaliśmy pierwszego z tych młodych ludzi, dziś pogrzeb ostatnich, tych najmłodszych - mówił w sobotę ks. Damian Gajdzik, katecheta z "Kruczka", podczas mszy pogrzebowej w kościele Marii Magdaleny za Justynę Narloch i Andrzeja Matyśkiewicza. Oboje byli urodzeni pod koniec roku 1986. Szesnaste urodziny Justyna obchodziła 9 listopada, Andrzej - dokładnie miesiąc później.

- Od pięciu miesięcy trwamy na modlitwach i wspomnieniach. Tyle słów zostało wypowiedzianych, że człowiek zamilkłby już najchętniej, ale Justyna i Andrzej też mają prawo do wspomnień - ciągnął ksiądz. - Śmierć wyostrza wspomnienia. Dopiero wtedy zaczynamy widzieć kogo naprawdę straciliśmy. Andrzej umiał pocieszać. Bez trudu nawiązywał długie rozmowy z ludźmi, których nawet nie znał. Zawsze miał swoje zdanie i potrafił go bronić. Justynę zapamiętamy jako dziewczynę wesołą, uśmiechniętą, optymistycznie nastawioną do życia. Ten uśmiech, te oczy nieraz wydawały mi się nie z tego brutalnego świata, ale z innej rzeczywistości. Któż mógł przypuszczać, że to nie przelotne złudzenie, ale fakt. Do tamtego świata bardziej pasowałaś, Justyno. Oboje odeszli od nas po wieczną nagrodę do nieba. Spod lawiniska pod Rysami przeszli do wieczności.

To było ostatnie pożegnanie z ofiarami styczniowej lawiny. Podczas tej mszy ksiądz nie omieszkał wspomnieć tych, którzy z Tatr wcześniej trafili na miejsce swojego wiecznego spoczynku.

- Musimy się kiedyś spotkać - podkreślał. - To wszystko nie może się kończyć tylko bólem i łzami. Do zobaczenia, Justyno, Andrzeju, Łukaszu, Przemku, Szymonie, Ewuniu, Arturze i Tomku!

"Kiedyś spotkamy się tam, gdzie tylko radość jest..." - po raz ostatni zaśpiewał chór licealistów "Kruczka" swoją pieśń ułożoną specjalnie dla tragicznie zmarłych kolegów.

Dokładnie w południe grudy ziemi posypały się na trumny Justyny i Andrzeja. Ich groby zamknęły specjalnie wydzieloną w rogu cmentarza na Wartogłowcu mininekropolię ofiar tej największej tragedii w historii Tatr. Są tam prawie wszyscy. Został tam bowiem przeniesiony również Łukasz Matyśkiewicz. Jedynie Przemek Kwiecień pozostanie na innym cmentarzu.

28 czerwca minie dokładnie pięć miesięcy od dnia, w którym cała Polska dowiedziała się o tragedii, jaka przydarzyła się tyskiej wyprawie na Rysy. Lawina, która zeszła z Rysów, porwała siedmioro licealistów i dwóch opiekunów. Tylko jedna z licealistek przeżyła. Przemek Kwiecień został w dniu wypadku wydobyty żywy, ale w tak ciężkim stanie, że zmarł w szpitalu po dwóch i pół miesiąca. Łukasza Matyśkiewicza wydostano spod śniegu już martwego. Resztę taterników Tatry uwięziły na ponad trzy miesiące. Dopiero 13 maja odnaleziony został 17-letni Szymon Lenartowicz. Jego kolegę z klasy, Artura Rygulskiego, wydobyto z Czarnego Stawu dopiero 5 czerwca. Dwa dni później z dna Stawu wydostano leżące w niedalekiej od siebie odległości ciała Ewy Pacanowskiej i Andrzeja Matyśkiewicza. Nazajutrz natrafiono na zwłoki 37-letniego Tomasza Zbiegienia, drugiego z opiekunów. Najdłużej szukano Justyny Narloch, którą odnaleziono 17 czerwca.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto