Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pięć lat od tragicznego w skutkach zejścia lawiny z Rysów

Jolanta Pierończyk
Nie straszymy górami - mówią rodzice ofiar tragedii. Na zdjęciu Wioletta Lenartowicz
Nie straszymy górami - mówią rodzice ofiar tragedii. Na zdjęciu Wioletta Lenartowicz
Dziś o 10.45 nad Czarnym Stawem w Zakopanem zostanie odprawiona msza. Dokładnie pięć lat temu, 28 stycznia 2003, o tej właśnie godzinie z Rysów zeszła lawina, która porwała ośmioro młodych tyszan.

Dziś o 10.45 nad Czarnym Stawem w Zakopanem zostanie odprawiona msza. Dokładnie pięć lat temu, 28 stycznia 2003, o tej właśnie godzinie z Rysów zeszła lawina, która porwała ośmioro młodych tyszan. Druga msza w ich intencji rozpocznie się także dzisiaj o godz. 13 w tyskim kościele Świętej Rodziny.

Jutro w LO im. Kruczkowskiego, którego uczniami było sześć ofiar tej tragedii, zamiast zwykłych lekcji będzie Dzień "Bezpieczne Góry". Program przygotowany przez dyrekcję szkoły i Fundację Ulisses wypełnią rozmowy, filmy i konkursy o bezpieczeństwie w górach. Swój udział zapowiedzieli m.in. TOPR-owcy z naczelnikiem Janem Krzysztofem, który kierował akcją poszukiwania zasypanych tyszan, oraz przedstawiciele Tatrzańskiego Parku Narodowego. Całości dopełni wystawa fotograficzna przygotowana z inicjatywy Andrzeja Matyśkiewicza, któremu lawina zabrała dwóch synów, oraz Klaudii Zbiegień, żony zmarłego opiekuna grupy.

Ekspozycja powstała na trzecią rocznicę śmierci młodych miłośników gór. Wtedy po raz pierwszy pokazane zostały zdjęcia, jakie przed zejściem lawiny zdążył zrobić 18-letni Artur Rygulski. Cztery miesiące aparat przeleżał wraz z ciałem chłopca na dnie Czarnego Stawu.

Na jutrzejszej wystawie z tych zdjęć będzie tylko kilka. Rodzice dopełnili ją fotografiami gór, kartką z prowadzonej od roku 1909 roku kroniki wypadków w Tatrach (jest to okres od 28 stycznia do 17 czerwca 2003, kiedy znaleziono ciało ostatniej uczestniczki tej wyprawy), mapką Czarnego Stawu i okolic z zaznaczonym miejscem znalezienia każdej z ofiar lawiny...

Nie chcą już rozpamiętywania szczegółów tego, co się wydarzyło. Nie chcą wieczorów wspomnień. Po tych pięciu latach mają co innego do powiedzenia.

28 stycznia 2003 - jak czytamy we wprowadzeniu do wystawy - rozpoczęła się ich własna podróż na górę, żeby zrozumieć zarówno to, co się stało, jak i to, co ich bliskich pchało na ten szczyt. Bo stojąc u podnóża góry, nie rozumieli nic. Podróż otwierała im oczy, podsuwała odpowiedzi na nękające pytania.

"Nie doszliśmy jeszcze na szczyt naszej góry, ale kierując się obowiązującą zasadą, że nim ruszysz do wyżej położonego obozu, musisz zostawić zaopatrzenie dla innych i dzielić się zdobytą podczas wspinaczki wiedzą, będziemy próbować to robić wciąż i wciąż. Chcemy pokazać to, co sami zobaczyliśmy, czego się nauczyliśmy: że góry są piękne, ale i groźne; że zagrożenia są poważne, ale można ich uniknąć" - piszą we wstępie.

I to jest ich cel na kolejne rocznice. Chcą co roku pokazywać swoją wystawę, za każdym razem nieco zmienioną, stosownie do zmian, jakie z biegiem czasu zachodzą w nich samych. I chcą mówić o pięknie gór, które tak mocno pokochali ich bliscy, ale i o niebezpieczeństwie, jakie tam czyha.

- Nie straszymy górami. Nawet nie przestrzegamy. Chcemy tylko, by ludzie chodzili po nich rozsądnie - mówi Klaudia Zbiegień.

Śmierć ośmiorga młodych ludzi, połączonych wspólną pasją, bardzo zbliżyła do siebie ich rodziny. Trzymają się razem.

- Jesteśmy jak rodzina. Może to nie najlepsze porównanie, ale czujemy się trochę jak taka rodzina katyńska, zjednoczona wspólnym cierpieniem - mówi Klaudia Zbiegień.

- Razem jest nam łatwiej - dodaje Wioletta Lenartowicz, która straciła jedynego syna. - Nie wiem, jak indywidualnie można przeżyć śmierć dziecka. Nie chcę jednak myśleć o tym, co się stało jak o tragedii. Wolę myśleć, że ci, co odeszli, byli wybrani jako inni, zbyt delikatni, nieprzystający do tego świata. Dlatego musieli odejść. Mój Szymon był niesłychanie wrażliwy. Patrząc na ten dzisiejszy wyścig szczurów, obawiam się, że byłoby mu trudno żyć w takim świecie. Pocieszam się, że jest mu lepiej, niż byłoby tu. I tego się trzymam. Inne pocieszenie znajduję w słowach jednego z TOPR-owców, który mi powiedział, że zginąć w górach, dla kogoś, kto kochał góry, to piękna śmierć. A do tego wszystkiego, wbrew przygotowywaniu nas na to, że możemy swoich dzieci nie rozpoznać, bo będą tak zmasakrowane, mój Szymon wyglądał, jakby spał. Wyglądał pięknie. Jestem pewna, że nie cierpiał, a to dla matki bardzo ważne. To też jakaś ulga.

Rodziny zmarłych myślą o tablicy pamiątkowej, podobnej do tej, która w pierwszą rocznicę została odsłonięta w LO im. Kruczkowskiego. Są tam m.in. słowa Stanisława Bugajskiego: "Daj nam wiarę w mrok i świt, daj hart tatrzańskich skał" oraz nazwiska wszystkich ofiar lawiny.

Chcieli umieścić ją nad Czarnym Stawem, ale nie dostali na to zgody. Dziś myślą, że może i dobrze, bo przecież to miejsce naznaczone jest śmiercią niejednego miłośnika gór.

- Umieścimy naszą tablicę albo na Osterwie, po słowackiej stronie, albo na Wiktorówkach - mówi Klaudia Zbiegień.

Pod Osterwą znajduje się symboliczny cmentarz ofiar gór, który zaczął się od tablic zebranych w całych Tatrach. Dziś jest ich ponad 270, a na nich ponad 400 nazwisk, m.in. Mieczysława Karłowicza i Jerzego Kukuczki. Na położonych w Tatrzańskim Parku Narodowym Wiktorówkach wznosi się kaplica Matki Bożej Królowej Tatr.

Poza takimi wspólnymi przedsięwzięciami każdy na swój sposób pielęgnuje pamięć o swoich najbliższych. Jednym pomagają regularne wyprawy na szlak, na którym zakończyło się życie tamtych, inni - jak Danuta Kwiecień czy Wioletta Lenartowicz - nie potrafią tam wrócić. Obie były tam tylko raz. W lipcu 2003, pół roku po całym zdarzeniu. Wszyscy rodzice stanęli wtedy na Rysach.

- Ktoś powiedział, że dzieci niosły nas na skrzydłach - wspomina Wioletta Lenartowicz, która szła wtedy w koszulce z nadrukowanym portretem zmarłego syna. - Ale to było straszne przeżycie. Doświadczyliśmy nieprzewidywalności gór. Wyszliśmy pod opieką TOPR-owców w upale, a wracaliśmy w burzy i gradobiciu.

- Myślałam, że tam zginiemy - dodaje Danuta Kwiecień. - Szłam i płakałam. Nad Czarnym Stawem, nad którym zazwyczaj jest dość ponuro, było tak ciemno i groźnie, że postanowiłam sobie, iż nigdy już tam nie przyjdę.

- To było jak znak - mówi Lenartowiczowa. - Że zrobiliśmy swoje i już nie mamy co w tym miejscu szukać.

- Może jednak przyjdzie czas, że będziemy potrzebować tam wrócić. Że będziemy tego chcieć - zastanawia się Danuta Kwiecień, której syn wprawdzie został spod lawiny wydobyty żywy, ale w tak ciężkim stanie, że kilka miesięcy starań o utrzymanie go przy życiu zakończyło się niepowodzeniem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto