Stało się. Młodzi postanowili stanąć na ślubnym kobiercu. Właśnie nadszedł ten dzień. Urocza panna młoda, onieśmielony pan młody, wzruszeni rodzice. Błogosławieństwo. Podniosła chwila i wyjście do kościoła. Para młoda na przedzie, za nią rodzice panny młodej, na końcu matka pana młodego, sama…
To wszystko dzieje się bez słów. Bo tego nie ma w utworze Karola Wojtyły „Przed sklepem jubilera”. To pomysł reżysera Andrzeja Marii Marczewskiego, żeby wprowadzić w klimat sztuki, a właściwie wytworzyć klimat sytuacji. Udało się. I teraz zaczyna się akcja. Wcale jednak nie kościół i dalsza część ceremonii, ale retrospekcja.
Reżyser chce przedstawić rodziny, z których pochodzą państwo młodzi, pokazać rodziców. Przecież w momencie spotkania obu rodzin podczas błogosławieństwa nic o nich nie wiemy. Nie wiadomo, dlaczego matka pana młodego, Teresa, jest sama. Nie wiadomo, dlaczego Anna i Stefan, rodzice panny młodej, tacy jacyś odwróceni do siebie plecami… To trzeba ludziom powiedzieć. Oczywiście, tekstem Karola Wojtyły.
Więc jest jak w filmie: kadr z wyjściem do kościoła i już inna scena, inny czas. Teresa pochyla się nad grobem, zapala świecę i wspomina swoje spotkanie z ojcem Krzysztofa, czyli pana młodego. Opowiada o dojrzewaniu ich uczucia, krótkim, udanym małżeństwie i mądrym wychowywaniu syna w ogromnej miłości do nieobecnego ojca.
A potem Anna i Stefan. Co się stało, że się od siebie oddalili? I co się dzieje z kobietą, która nie czuje zainteresowania ze strony męża?
Karol Wojtyła zdumiewa znakomitą znajomością kobiecej natury. Czujemy ją chociażby w kwestii wypowiadanej do Anny przez mężczyznę imieniem Adam: „Nie możesz żyć bez miłości. Widziałem z daleka, jak szłaś tą ulicą i próbowałaś wzbudzić dla siebie zainteresowanie. Prawie że słyszałem twoją duszę. Wołałaś z rozpaczą o miłość, której nie masz. Szukałaś kogoś, kto by cię wziął za rękę, przygarnął...” I wreszcie oni, młodzi. Monika i Krzysztof. Zastanawiają się, jak to będzie.
Bardzo prosta, czytelna kanwa, na której autor, Karol Wojtyła, utkał medytacje o sakramencie małżeństwa, a nade wszystko o miłości.
I mnóstwo złotych myśli, jak np. „_Człowiek żyje z jakąś smugą cienia, żyje też z jakąś smugą światła_”, „_Ciężar tych złotych obrączek (…) to nie ciężar metalu, ale ciężar właściwy człowieka, każdego z was osobno i razem obojga_”, „_Miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą_”.
Trudno byłoby twierdzić, że Andrzej Maria Marczewski zrobił z tej sztuki lekki, łatwy i przyjemny spektakl, ale na pewno imponujący, poruszający i zapadający głęboko w pamięć. Nikt, kto go widział, nie żałował czasu spędzonego w teatrze.
Akcja toczy się dość wartko, bez dłużyzn, we wspaniałej, pomysłowej, wielofunkcyjnej scenografii. Do tego świetnie poprowadzeni przez reżysera aktorzy amatorzy, którzy pod kierunkiem reżysera potrafili dotrzymać kroku aktorom profesjonalnym.
Spektakl trzyma w napięciu, wyzwala emocje, robi człowiekowi rachunek sumienia. Na scenie Teatru Małego przedstawienie będzie ponownie do zobaczenia od 12 do 14 stycznia.**Tego spektaklu nie można przegapić i to wcale nie ze względu na nazwisko autora, ale na sam temat i sprawy, które dotyczą każdego**. Drugiej tak dobrej sztuki o miłości po prostu nie ma. A w reżyserii Marczewskiego dochodzi jeszcze gwarancja wysokiej jakości inscenizacji
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?