Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Bogusławem Magrelem, prezesem Polskiego Klubu Alpejskiego w Tychach

Leszek Sobieraj
Po zdobyciu Chou Oyu i Shisha Pangma Bogusław Magrel  ma w planach wejście na Mount Everest. arc
Po zdobyciu Chou Oyu i Shisha Pangma Bogusław Magrel ma w planach wejście na Mount Everest. arc
DZ: Zaczęliście kolekcjonować ośmiotysięczniki – w ubiegłym roku Chou Oyu (8.201 m n.p.m.), teraz Shisha Pangma (8.027 m). Bogusław Magrel: Najwyższe góry świata są celem każdego alpinisty i o podobnych wyprawach ...

DZ: Zaczęliście kolekcjonować ośmiotysięczniki – w ubiegłym roku Chou Oyu (8.201 m n.p.m.), teraz Shisha Pangma (8.027 m).
Bogusław Magrel: Najwyższe góry świata są celem każdego alpinisty i o podobnych wyprawach myśleliśmy od dawna. Na szczęście sponsorzy dopisali, więc zaczęliśmy realizować nasze plany. A nie jest to łatwe, nie tylko ze względów finansowych – w tym roku tylko siedmiu Polaków zdobyło ośmiotysięczniki, oprócz nas cztery osoby weszły na Chou Oyu, a Marcin Miotk jako pierwszy zdobył bez tlenu Mount Everest.

DZ: Ile osób liczyła wyprawa na Shisha Pangma?
BM: Były tylko dwie – Adam Sikora z Bielawy i ja. Jak się okazuje, możliwe jest zorganizowanie dwuosobowej klubowej wyprawy na szczyt ośmiotysięczny. Oczywiście nie byliśmy sami pod górą, bo to raczej niemożliwe. Jechaliśmy z 20-osobową międzynarodową ekipą. Tak jest po prostu łatwiej i taniej otrzymać od władz Tybetu pozwolenie na wspinaczkę. Jeśli wykupuje je grupa, cena wynosi 3 tys. dolarów na osobę. Byli z nami Czesi i Chorwaci, a pod górą dołączyli inni. Na szczyt zaplanowaliśmy wejść klasyczną drogą pierwszych zdobywców. W sumie założyliśmy cztery obozy, ostatni na wysokości 7450 m.

DZ: Podobno podczas wyprawy nie brakowało dramatycznych chwil...
BM: Tak, doszło nawet do tragicznego zdarzenia. W nocy zmarł jeden z czeskich alpinistów, chłopak z Karviny. Po prostu zasnął i już się nie obudził. Prawdopodobnie miał jakąś ukrytą wadę serca, a warunki w górach i rozrzedzone powietrze sprawiły, że serce nie wytrzymało. Powstał jednak problem co zrobić z ciałem. Na ogół jest tak, że ciała himalaistów grzebie się w górach. Zwłoki żadnego z Polaków, którzy zginęli w Himalajach, nie zostały przewiezione do kraju, choć kilka zostało odnalezionych. Po prostu warunki na miejscu uniemożliwiają zniesienie ciała. Ale ten chłopak zmarł w obozie. Część ekipy czeskiej chciała znieść ciało, inni nie. Dyskusja była naprawdę ostra. Zrozpaczony brat zmarłego chodził między nami i pytał: Czy pomożesz zanieść mojego brata do bazy? Odpowiedziałem, że pomogę, ale wielu było takich, którzy odwracali głowy. Znosząc ciało, mijaliśmy kilka grup i też nikt nie pomógł. Traktowali nas jak duchy. Taka postawa jest dla mnie nieetyczna i karygodna. Czy w obliczu śmierci tak postępują Ludzie Gór? Himalaje to dach świata, z którego wszystko dokładnie widać. Łajdactwo też. Nie daliśmy rady znieść ciała i w połowie drogi brat zmarłego poszedł po pomoc. Dołączyło do nas jeszcze ośmiu alpinistów z bazy. Wyprawa w dół trwała cztery dni.

DZ: I ekspedycję zaczynaliście od początku.
BM: Było trudniej, bo dało o sobie znać zmęczenie. Spotkała nas także przykrość ze strony Szerpów. Zostawiliśmy w drugim obozie aparat fotograficzny i Szerpowie, którzy dotarli tam po nas, po prostu go zabrali. W górach to się niestety zdarza często. Gorzej, gdy z namiotu zginie śpiwór, jedzenie czy gaz z kuchenki. To nie jest zwyczajna kradzież, tylko spowodowanie zagrożenia życia. Brak śpiwora czy gazu w kuchence może czasami dla alpinisty oznaczać po prostu śmierć.

DZ: Były problemy z ponownym wejściem na Shisha Pangma?
BM: Nie, zwłaszcza, że pogoda dopisała. Spokojnie pokonaliśmy trasę między kolejnymi obozami. Noc przed ostatnim atakiem na szczyt zawsze jest nerwowa. I nie ma za dużo czasu na spanie. Adam, który po raz pierwszy uczestniczył w wyprawie, wyszedł z bazy o 2 w nocy. Ja ruszyłem półtorej godziny później, a ze mną Szwed, Francuska i Hiszpan. Dotarcie na szczyt zajęło mi pięć i pół godziny. Prowadzi na niego bardzo wąska grań, a na samym szczycie jest tyle miejsca, że może tam stać tylko jeden człowiek. Dlatego na Shisha Pangma alpinista czuje się prawdziwym zwycięzcą. Inna sprawa, że jeśli na szczyt zmierza grupa, trzeba się ustawić w... kolejce. To dopiero niezapomniany widok – himalaiści stojący w kolejce, by wejść na wierzchołek ośmiotysięcznika!

DZ: W tym roku byliście także w górach Tien Szan.
BM: I o mało tego nie przypłaciliśmy życiem. Liczący 7.439 m n.p.m. Pik Pobiedy jest jedną z najtrudniejszych do zdobycia gór świata. Dość powiedzieć, że stanęło na nim tylko czterech Polaków. Na szczyt prowadzi długa, 4,5-kilomtetrowa grań. To trudna i bardzo niebezpieczna część trasy. Wieją tutaj tak silne wiatry, że potrafią po prostu zdmuchnąć człowieka w przepaść. Tymczasem naszej trójce udało się przejść tę grań bez większych problemów, ale później natknęliśmy się na gigantyczny nawis – 300 metrów długości i około 50 wysokości. Za nami ruszyła ekipa rosyjska, która nas dogoniła. Chcąc nas ominąć, zeszli niżej. I nawis nie wytrzymał. Pękł w miejscu, gdzie szli Rosjanie, ale lawina porwała wszystkich. To była jedna z najbardziej dramatycznych chwil w moim życiu. Szczęście polegało na tym, że byliśmy na skraju lawiny i że nawisł pękł niżej. Zanim zdołała się rozpędzić, złapaliśmy się wystających spod śniegu skał i kamieni. Polecieliśmy w dół około 25 metrów. Rosjanie znacznie niżej, a jeden z ich wspinaczy zginął. Zawiadomiono ekipę ratunkowa, szukano go śmigłowcem, ale bezskutecznie. Gigantyczna lawina zepchnęła go w 500-metrową przepaść. Przejście nawisu wiązało się z olbrzymim ryzykiem, dlatego postanowiliśmy się wycofać, rezygnując z piątego polskiego wejścia na Pik Pobiedy.

DZ: Dwie wyprawy – dwie tragedie.
BM: Trudno po czymś takim dojść do siebie. To działa na psychikę, choć prawie nie znaliśmy tych, co zginęli. Wyprawa na Pobiedę była chyba najcięższą w sześcioletniej historii PKA. Trzy tygodnie na lodzie, w cieniu przytłaczającej wręcz góry z trzykilometrową ścianą. A panowały gigantyczne mrozy. Nie mieliśmy termometru, ale nawet opatulony w kombinezon i śpiwór marzłem potwornie. No i pierwszy raz leciałem w lawinie, w której zginął człowiek. Po wyprawie poprosiłem księdza Zbyszka Zimniewicza o mszę świętą w intencji cudownego ocalenia.

DZ: A plany na przyszły rok?
BM: Marzy nam się Mount Everest. Mam nadzieję, że wreszcie uda się zorganizować wyprawę na najwyższą górę i ją zdobyć. W przyszłym roku świat alpinistyczny świętował będzie 50-lecie zdobycia Lhotse i Manaslu. Może tam zawitamy?


Bogusław Magrel ur. 18.12.1975 r. w Tychach. Absolwent LO im. Kruczkowskiego. Prawnik. W 1999 r. założył Polski Klub Alpejski, który do tej pory zorganizował ok. 50 wypraw górskich na kilku kontynentach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto