Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Dariuszem Wieczorkiem, byłym bramkarzem GKS Tychy

Rozmawiał: Leszek Sobieraj
– Opiekuję się kilkoma rocznikami – od sześciu do 20 lat. Oprócz tego mam także treningi z klasami sportowymi w Zurychu – mówi trener, który do niedawna pracował w Tychach.
– Opiekuję się kilkoma rocznikami – od sześciu do 20 lat. Oprócz tego mam także treningi z klasami sportowymi w Zurychu – mówi trener, który do niedawna pracował w Tychach.
Przynajmniej raz w tygodniu w jednej z zurychskich restauracji spotykają się Henryk Gruth, Dariusz Wieczorek i Mariusz Czerkawski. Kibicom nie trzeba ich przedstawiać, bo to najlepsza wizytówka tyskiego hokeja.

Przynajmniej raz w tygodniu w jednej z zurychskich restauracji spotykają się Henryk Gruth, Dariusz Wieczorek i Mariusz Czerkawski. Kibicom nie trzeba ich przedstawiać, bo to najlepsza wizytówka tyskiego hokeja. Pracujący w szwajcarskich klubach trenerzy i zawodnik święta spędzili w Tychach, ale tylko Dariusz Wieczorek, były bramkarz tyskiej drużyny, mógł zostać kilka dni dłużej.

DZ: Jakie wrażenia po roku spędzonym w Szwajcarii?

Dariusz Wieczorek: Na tyle dobre, że kiedy złożono mi propozycję pozostania w Szwajcarii na kolejny rok, nie wahałem się ani chwili. Każdego tutaj zaskoczy racjonalna i perfekcyjna organizacja. Kiedy mieszka się tam dłużej, człowiek czuje się jakby żył w świecie, gdzie wszystko jest na swoim miejscu.

DZ: Pracuje pan w tym samym klubie co Gruth?

DW: Można tak powiedzieć. Heniek Gruth jest szefem trenerów i szkoleniowcem drużyny juniorów w ZSC Lyons Zurych, natomiast ja prowadzę zajęcia z bramkarzami w tzw. farm team - GCK Lyons - w K%FCsnach. Opiekuję się kilkoma rocznikami - od sześciu do 20 lat. Oprócz tego mam także treningi z klasami sportowymi w Zurychu, a raz w tygodniu jeżdżę do innego klubu, 20 km od Zurychu, gdzie trenuję bramkarzy i zespół 14-latków. Zajęć zatem nie brakuje, dwa razy zaczynam je o 6 rano, bo na tę godzinę przychodzą dziewięciolatkowie.

DZ: Jak wyglądają zajęcia, czym się różnią od treningów w polskich klubach?

DW: Na treningu jest trzech, czterech ze mną trenerów. W naszych klubach to nie do pomyślenia, bo zazwyczaj bywa tak, że zajęcia prowadzi jeden trener i to szybko, bo za chwilę ma kolejne. Musi przecież z czegoś żyć... Organizacja zajęć w farm team jest perfekcyjna. Na zakończenie sezonu znamy nie tylko terminarz kolejnego, ale nawet godziny treningów i na jakim lodowisku się odbędą. W klubie jest zresztą jeden pracownik, który zajmuje się wyłącznie organizacją pracy. W czasie zajęć mam pół godziny na trening bramkarski, w tym czasie szkoleniowcy prowadzą zajęcia z resztą kadry. Potem jest mecz i znów spotykam się z bramkarzami analizując ich grę. Aby uatrakcyjnić treningi, korzystamy z kilku prostych przyrządów, o które nie mogłem się doprosić w Tychach. Chodzi na przykład o niewielkie plastikowe bandy, które podczas zajęć dla maluchów, dzielą lodowisko na trzy części lub... zwykły wąż na wodę. Robię z niego koło, do środka wstawiam bramkę. Wtedy można spokojnie trenować, bo krążki innych trenujących nie wpadają pod bramkę. Mamy też malutkie bramki z siatkami, kilkadziesiąt plastikowych pachołków, opony z gokartów, dzięki którym można robić slalomy. Jak się okazuje, czasami nie chodzi o wielkie pieniądze, ale o pomysł. Zresztą opracowałem zestaw ponad 50 typowo bramkarskich ćwiczeń, z których nie tylko ja korzystam, ale również inni szkoleniowcy.

DZ: Wiele pomysłów można przenieść do polskich klubów.

DW: Tak, chociaż nie ma porównania jeśli chodzi o bazę, organizację, nie mówiąc o pieniądzach, jakie łoży się na hokej, zwłaszcza młodzieżowy. Kiedy po sezonie przyjedziemy z Gruthem na dłużej, planujemy spotkać się z dyrekcją MOSiR-u, trenerami, może nauczycielami, dyrektorami szkół. Trzeba się zastanowić co można usprawnić, choć wszyscy wiemy, że wielu spraw nie da się załatwić, np. sprzętu. W Szwajcarii kupują go rodzice, w Polsce zresztą także, jednak tam kompletny sprzęt to jedynie ułamek miesięcznego zarobku, podczas, gdy w Polsce - poważny wydatek. W szwajcarskim klubie nie tylko rodzice płacą składki, ale pieniądze zbierają sami zawodnicy.

DZ: Młodzież zbiera pieniądze na klub?

DW: Jest to jeden z ciekawszych pomysłów. Klub wysyła do rodziców zawodników listy z rysunkiem lodowiska. Młody człowiek rozmawia z rodzeństwem, rodzicami, odwiedza babcię, dziadka, wujków, sąsiadów, itd. Pokazuje lodowisko i pyta: ile mi dasz za przejechanie jednego, trzech, czy pięciu okrążeń? A ile za pokonanie kilka razy narysowanego slalomu np. tyłem? No i babcia mówi, że za każe okrążenie dostanie wnuk 10 franków. Młody człowiek przejeżdża 10 razy i babcia płaci na konto klubu 100 franków. Jak się okazało, dzięki tej akcji na konto klubu wpływa co sezon około 150 tysięcy franków!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto