Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa ze Stanisławem Soyką, wokalistą

Rozmawiał: Adrian Karpeta
Fot. KARINA TROJOK
Fot. KARINA TROJOK
Dziennik Zachodni: Czy lubi pan sarny? Stanisław Soyka: Jak każde inne zwierzęta. DZ: Pytam, bo "Sarenka" to przebój zespołu Haiku Fristajl, w którym pan również się udziela.

Dziennik Zachodni: Czy lubi pan sarny?

Stanisław Soyka: Jak każde inne zwierzęta.

DZ: Pytam, bo "Sarenka" to przebój zespołu Haiku Fristajl, w którym pan również się udziela.

SS: To jest bardzo dalekie od tego, co ja robię na co dzień. Ale w tym cała atrakcyjność przedsięwzięcia. To coś zupełnie innego od mojej twórczości. Solistą i frontmanem zespołu jest poeta Dariusz Brzóska-Brzóskiewicz. Haiku Fristajl to rzeczywiście freestajlowa formacja, zupełnie spontaniczna. Każdy z nas: Marcel Adamowicz, Wojtek Chołaściński, Brzóska i ja jesteśmy z zupełnie innych światów. Praca nad tym przedsięwzięciem trwała jakieś cztery lata. W końcu mamy jej owoc w postaci płyty.

DZ: "Sarenka" podbija rozgłośnie radiowe. A co z koncertami?

SS: To specyficzna rzecz, raczej medialna. Nie należy się więc spodziewać jakichś sensacji scenicznych. Myślę, że jeśli będą koncerty, to w odległej przyszłości.

DZ: A czy fani Stanisława Soyki przychodzą i mówią: fajna ta "Sarenka"?

SS: Nie miałem takich sygnałów. Prawda jest jednak taka, że ja w tym zespole jestem obecny tylko jako jeden z orkiestrantów. Gram na skrzypcach, śpiewam różne głosy. Nie jestem solistą. Po drugie wydaje mi się, że ta muzyka jest z zupełnie innej strony sceny niż moja.

DZ: Ale pan przecież ma doświadczenia z różną publicznością. Grywał pan w Jarocinie.

SS: Grałem tam dwa czy nawet trzy razy. Pierwszy raz w 1984 roku z zespołem Sfora. Później byłem tam jeszcze pod koniec lat 90. Raz sam, raz z Januszem Yaniną Iwańskim.

DZ: I jakie wspomnienia ma pan z tego festiwalu?

SS: Ja się zawsze wszędzie świetnie czuję jako muzyk. Wystarczy, że mam na czym grać i po prostu czynię swoją powinność. Nigdy nie kierowałem swojej sztuki do konkretnej grupy, tylko do wszystkich ludzi dobrej woli. Świetnie wspominam te koncerty w Jarocinie. Zwłaszcza jeden, kiedy zaczynałem grać około godziny 3.30 nad ranem, po koncertach zespołów metalowych. Zaczął się świt, wstawiono fortepian, zacząłem grać "Cud niepamięci". Było to bardzo wzruszające przeżycie również dla mnie. Ten fortepian pięknie zaczął się wpisywać w ciszę nocno-poranną.

DZ: Na drugim biegunie są spotkania z wielkimi tego świata. Miał pan okazję poznać królową brytyjską Elżbietę II. Jak do tego doszło?

SS: To było wielkie, króciutkie i bardzo podniosłe wydarzenie. Zostałem przedstawiony królowej jako jedna z trzynastu osób zaproszonych na spotkanie do British Council podczas wizyty królowej. Kiedy człowiek ma do czynienia choćby przez chwilę z monarchą i ma możliwość zamienienia z nim choć kilku słów, nie zapomina tego nigdy. Ja nagrałem Sonety Szeksipra. Stąd moje spotkanie z królową.

DZ: Chciałem zapytać o Żory. Urodził się pan w tym mieście.

SS: Byłem niedawno w Żorach. W drodze z Pszowa i Wodzisławia Śląskiego, innych śląskich miast, w których występowałem. Spacerowałem po tym mieście. Żory pięknieją. To jest miasteczko, w którym się urodziłem, owszem. Moi rodzice mieszkali już w Gliwicach. Dziadkowie pochodzą natomiast z podpszczyńskich wsi. Żory to bliski mi region, moja mała ojczyzna.

DZ: Czy są osoby, do których pan jeszcze wraca w tym mieście?

SS: W Żorach mieszkają moja kuzynka i ciocia. W okolicy, pod Pszczyną i Gliwicami, żyją inni moi krewni.

DZ: Co mówi panu nazwisko Lothar Dziwoki?

SS: Puzonista, wybitny muzyk jazzowy. Spotkaliśmy się w Żorach całkiem niedawno przy okazji jakiegoś festiwalu młodzieżowego. Wiem, że prowadzi big-band.

DZ: To Żorska Orkiestra Rozrywkowa. Kiedy byłem w jego domu, pokazywał mi pańską debiutancką płytę. Wysłał ją pan właśnie jemu.

SS: No tak, jestem jednym z wychowanków Lothara. Kiedy studiowałem, był jednym z nauczycieli akademickich.

DZ: Pana dziadek był organistą. Zaszczepił w panu miłość do muzyki?

SS: Był organistą samoukiem. Jednocześnie gospodarzył na połaciach ziemi. Przez cały tydzień pracował ciężko w polu, miał na głowie te wszystkie gospodarskie zajęcia. A w niedzielę szedł do kościoła i grał na mszach, nieszporach. Robił to z wielką miłością. Był rzeczywiście jednym z tych, którzy mnie zaimpregnowali zamiłowaniem do muzyki.

DZ: Pan z kolei zaraził syna.

SS: Od trzech lat gra w moim sekstecie, jest perkusistą.

DZ: W jakim kierunku muzycznym podąża?

SS: To jest nowe pokolenie. Kuba ma dopiero 25 lat. Trudno powiedzieć, co będzie robił za 10 lat. A tyle mniej więcej trwa kształtowanie wyrazu artystycznego. Na razie uczy się. Jak to w cechu - jest czeladnikiem. Uczy się, grając ze starszymi. Przychodzi taki moment, że młody muzyk, żeby się rozwijać, musi grać z lepszymi, ze starszymi, bardziej doświadczonymi. I tak się dzieje. Ja też, kiedy zaczynałem, miałem szczęście grać z doświadczonymi, świetnymi muzykami. Teraz przyszedł czas, żeby to oddawać.

DZ: Syn słucha taty?

SS: Oddzielamy nasze relacje rodzicielsko-synowskie od pracy w zespole. Ja nie jestem tyranem, tylko kapelmajstrem. Kuba po pierwsze gra dlatego, że rozumie swoją rolę. Dorasta, jest przydatny. Potrafi realizować zadania, które ma do wykonania. Takie rzeczy ustalamy na początku.

DZ: Czy obraził się pan na Macieja Stuhra?

SS: Ależ skąd? Dlaczego miałbym się na Maćka obrażać?

DZ: Za to jak pana sparodiował śpiewając "Czas nas uczy pogody".

SS: Ta parodia jest genialna! Trzeba mieć wielki talent, żeby coś takiego zrobić. Maciek mówił mi o tym wcześniej. Zobaczyłem to całkiem niedawno w internecie. I muszę powiedzieć, że jestem pod bardzo wielkim wrażeniem. Brawo!

DZ: Zbliżają się święta. Jak wyglądają one w pańskim domu?

SS: Gram, śpiewam kolędy, odpoczywam. Na stole są tradycyjne potrawy ze śląskimi akcentami. Są makówki. Na Mazowszu godnie reprezentuję Śląsk jako makówkarz.

Nasz człowiek
Stanisław Soyka
urodził się w 1959 r. w Żorach. Jest wokalistą, instrumentalistą i kompozytorem jazzowym. Ukończył Wydział Kompozycji i Aranżacji Akademii Muzycznej w Katowicach. W 1979 r. zdobył I nagrodę na Lubelskich Spotkaniach Wokalistów Jazzowych. Jest też laureatem festiwali w Opolu i Sopocie. Nagrał kilkanaście płyt. Wylansował wiele przebojów, m.in. "Cud niepamięci","Fa na na na", "Absolutnie nic".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto