Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Strajk generalny rolników. Zaprotestują także tyszanie: "walczymy za nas wszystkich"

Marcin Śliwa
Marcin Śliwa
W najbliższy piątek 9 lutego odbędzie się 30-dniowy strajk generalny rolników. Rolnicy zablokują przejścia graniczne z Ukrainą oraz ponad 200 dróg w całym kraju. Protestują przeciwko bezcłowemu importowi z Ukrainy, importowi spoza Unii Europejskiej oraz przeciwko tzw. Zielonemu Ładowi, który zabija konkurencyjność gospodarek krajów UE i osłabia kolejne branże. Strajk odbędzie się również w województwie śląskim, m.in. w pow. kłobuckim, Pawłowicach i Tychach, gdzie rolnicy zablokują DK44 i DK1.

Spis treści

O co chodzi w strajku generalnym rolników? Zielony Ład do poprawki

Na nadchodzący piątek 9 lutego zaplanowano strajk generalny rolników. Kierowcy w całym kraju mogą spodziewać się sporych utrudnień, ponieważ już teraz potwierdzonych zostało ponad 200 protestów. Dlaczego rolnicy będą strajkować?

- Wielki protest trwa w całej Europie. Rolnicy zorientowali się, że utopijna ideologia Unii na temat wprowadzania pakietów klimatycznych prowadzi donikąd, do ubezwłasnowolnienia nas żywnościowo i importu z krajów takich jak Ukraina czy kraje Ameryki Południowej. Wszystkie obciążenia, jakie nakładają na rolników unijni politycy prowadzą do wygaszenia produkcji rolnej w Europie - wyjaśnia Wojciech Banert, rolnik z Tychów.

Jak tłumaczą rolnicy import zboża z Ukrainy jedynie przelał czarę goryczy, a podstawowym problemem są unijne regulacje dla krajów członkowskich.

- Strasznie męczy nas "Zielony Ład". Nie możemy pozwolić na to, żeby ugorować własne ziemie na rzecz innych państw, które później będą do nas eksportować swoje płody rolne. To jest nie do pomyślenia - tłumaczy Tomasz Długajczyk, rolnik z Tychów - "Zielony Ład" chce podpiąć rolnictwo pod efekt cieplarniany, to jest główny problem. Produkcja CO2 z rolnictwa, w szczególności w Europie, to są promile - dodaje.

Ugorowanie pól, "Natura 2000" i nierówności w dopłatach

Jednocześnie przekonują, że to co oferuje im UE, czyli mechanizm dopłat, nie dość, że jest nierówny, to wywołuje odwrotny skutek.

- Ludzie się uzależnili od tych dopłat, bez nich nie możemy już funkcjonować, mówiąc szczerze - przyznaje Tomasz Długajczyk. - Stawki dopłat w Polsce w porównaniu do krajów zachodnich sprawiają, że z nimi też mamy ciężko konkurować - dodaje.

W tym kontekście przywołują zmiany, jakie zaszły w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich, który został opracowywany na podstawie przepisów Unii Europejskiej, w szczególności rozporządzenia Parlamentu Europejskiego.

- Kiedyś mieliśmy stawki do poszczególnych hektarów i to zamykało temat. Teraz jest tak, że dostaje się kwotę podstawową, w Polsce jest to 108 euro, a np. w Niemczech 170 euro, co stanowi duży przeskok. Do tego trzeba spełnić warunki określone w eko-schematach, które też nie do końca są spójne z tym, co w danym czasie dzieje się na polach i tym jak powinno się zarządzać glebą. Jakby rolnicy nie dbali o środowisko i klimat, to nie byłoby już na czym gospodarzyć - przekonuje Wojciech Banert.

Tyszanin wskazuje m.in. na regulacje związane ze stosowaniem azotu.

- Teraz są deszcze i nie możemy tego zrobić. Trzy tygodnie temu był mrozik, każdy by sobie posiał i byłoby tak jak należy, ale niestety są pewne ograniczenia, które narzuca nam Unia. Długofalowo skutkuje to tym, że nie zbierze się 7 ton plonu z pszenicy, bo w odpowiednim momencie nie podało się azotu, a plon spadnie o 500 kilogramów. Na powierzchni 6-10 tysięcy hektarów robi się z tego duży problem niedoboru pszenicy w kraju - wyjaśnia Wojciech Banert.

Rolnicy nie chcą zgodzić się na ugorowanie własnych pól uprawnych.

- Ktoś od kilkudziesięciu lat osuszał i meliorował pola, żeby ziemie były żyzne, tak jak przykładowo robiono w Holandii, żeby produkcja mogła ruszyć, a oni teraz z powrotem chcą to zalewać i ugorować pod fałszywym szyldem ekologii - podkreśla Tomasz Długajczyk.

Jaka miałaby być przyrodnicza korzyść z ugorowania pól?

- No właśnie nie do końca wiemy. Twierdzi się, że ziemia jest odpróchniczona, może o to chodzi. Jak rolnik ma produkcję zwierzęcą, to zbierając słomę z pola, to w eko-schematach ma zapewnioną dotację za zostawienie tam słomy, aby dopróchniczyć ziemię. Tylko, że jeśli rolnik zbiera słomę, to robi to po to, żeby przepuścić ją przez chlew i za rok dać na pole w postaci obornika. To są wzięte z powietrza dziwne dyrektywy, które nie są odzwierciedleniem tego co się dzieje na polu - mówi Wojciech Banert.

Unijne regulacje dotyczą również obszarów "Natura 2000", które objęte są zakazem stosowania środków ochrony roślin.

- Najpierw nam narobili terenów "Natura 2000", a teraz zabraniają nam stosowania środków ochrony roślin. Jedna piąta użytków rolnych w Polsce to tereny "Natura 2000" - zauważa Wojciech Banert.

Do rolników dołączą pracownicy sektora przemysłowego?

Rolnicy nie wykluczają również wspólnej akcji protestacyjnej z pracownikami sektora przemysłowego.

- Jak narracja Unii się nie zmieni to powinniśmy pomyśleć o tym, żeby skrzyknąć więcej grup zawodowych, np. z przemysłu czy górnictwa, bo w nich też to bardzo mocno uderza. Unia w związku z "Zielonym Ładem" nakazuje wygaszanie kopalń, więc może w przyszłości skrzykniemy się z nimi - mówi Wojciech Banert.

Perspektywa wygaszenia rolnictwa w Europie wiąże się również z potencjalnym kryzysem w innych branżach.

- To są naczynia połączone. Rolnik kupuje od fabryk maszyny i części, które powstają w fabrykach z elementów powstałych w hutach. Ktoś to wszystko też transportuje. Do tego dochodzi produkcja nawozów, dystrybutorzy, skupy, mleczarnie - to wszystko są miejsca pracy - zauważa Wojciech Banert.

To właśnie z tego powodu rolnicy przekonują, że ich protest nie dotyczy tylko ich własnej sprawy. Są również poważne zastrzeżenia do jakości produktów, które trafiają do Polski zza wschodniej granicy.

- Nie protestujemy tylko w swoim imieniu i w swojej sprawie, ale dla większości społeczeństwa. Byliśmy na granicy w Hrubieszowie i widzieliśmy jaka jest jakość produktów ściąganych z Ukrainy - mówi Tomasz Długajczyk. - To składy ze zbożem, po 80 wagonów, przykryte byle jak folią. Można powiedzieć, że te zboże nawet nie wjeżdżało, a wchodziło, bo tyle tam było robactwa, tragedia - dodaje.

To tzw. zboże techniczne. Rolnicy z Tychów tłumaczą, że nie ma co do niego konkretnych norm, ale może być zostać przerobione na paszę dla zwierząt.

- To później może rzutować na jakość nabiału czy mięsa, towarów skierowanych już do konsumenta końcowego - mówi Wojciech Banert.

To oczywiście tylko fragment szerszej sytuacji, przeciwko której będą protestować polscy rolnicy. Podobne protesty rolnicze przetaczają się przez całą Europę.

- Na razie w Polsce wszystkie protesty są pokojowe. Widać, co dzieje się na Zachodzie. Tam przeradza się to już w regularne wojny. Nie chcielibyśmy, żeby do tego doszło też w Polsce - mówi Tomasz Długajczyk.

Rolnicy z Tychów w ostatnich miesiącach brali udział już w kilku protestach, m.in. w Warszawie i Hrubieszowie. Jak dotąd nie udało się rozwiązać opisanych problemów, a w ich grupie zawodowej rośnie frustracja.

- Ciężko było wtedy namówić kolegów z branży, żeby z nami jechali. Teraz sami nas pytają, sami chcą wyjść na ulice, bo widzą co się dzieje - zauważa Tomasz Długajczyk.

"Jak wyskoczy pandemia lub wojna, to będziemy głodni, nadzy i trzeźwi"

Rolnicy wyjaśniają, że problem może nie być na razie widoczny dla konsumentów, ponieważ oznaczenia na towarach w sklepach są nieczytelne, przez co często osoby myślą, że kupują polskie towary, a często tak nie jest.

- Kody kreskowe też zdarzają się pozamieniane. Opis produktu wskazuje, że pochodzi z Polski, a kod kreskowy wskazuje jasno, że jest to produkt stworzony na Ukrainie, bo Ukraina zalewa nas nie już tylko zbożem, ale teraz też przetworami, serami, mlekiem, w zasadzie wszystkim - mówi Wojciech Banert.

Na razie pełne półki w sklepach nie wskazują na to, że może nam zabraknąć towarów do kupienia, jednak rolnicy alarmują, że taka perspektywa jest całkiem realna.

- Dopiero po czasie, za 2-3 lata, jak zacznie się robić pusto na półkach, to obudzimy się z "ręką w nocniku", że jesteśmy uzależnieni od importu. Nie daj Boże jak wyskoczy pandemia lub wojna, to będziemy głodni, nadzy i trzeźwi - mówi Wojciech Banert.

Rolnicy zawiedli się na politykach

Na koniec, rolnicy przyznają, że zawiedli się na politykach i nie kryją rozczarowania władzą, zarówno minioną jak i obecną.

- Pan Wojciechowski siedzi tam gdzie siedzi, a narracje ma dwie. Na spotkaniu w Warszawie mówi, że walczy, a siedząc na stołku w Brukseli niestety się nie odzywa - mówi Wojciech Banert. - Narracja obecnego ministra rolnictwa jest taka, że "moglibyśmy coś zrobić, ale to będzie trwało", a zboże płynie - dodaje.

Rolnik z Tychów wraca do wydarzeń sprzed kilku miesięcy.

- PiS próbował blokować, bez zgody Unii, wjazd towarów do naszego kraju. Byliśmy wtedy w Hrubieszowie. W nocy ogłosili embargo, a rano na własne oczy widzieliśmy jak te pociągi jadą - wspomina Wojciech Banert.

Jak sprawy wyglądają teraz?

- Mnie boli to, co zrobił pan Kołodziejczak, czuję się przez niego zdradzony. Powinien dążyć z Agrounią do swoich celów, a nie sprzedawać się. Teraz, jak już jest tym wiceministrem, zamiast wziąć się do roboty, to robi raporty i wytyka błędy poprzedniej władzy - mówi Tomasz Długajczyk. - Powinien wziąć się za resort i robić coś, a nie pokazywać się w mediach, że na granicy sprawdza co oni tam wożą. To nie jest jego rola - dodaje.

- Mógłby stanąć ramię w ramię z rolnikami, tylko że teraz poparcie rolników tak spadło, że nikt go na proteście nie chce. Protest jest oddolny, zorganizowany przez rolników, towarzyszenia i skrzykniętych ludzi. Teraz wyjście pana ministra, pana Kołodziejczaka czy pana Ardanowskiego nawet jest już bezcelowe - podkreśla Wojciech Banert.

Rolnicy w piątek 9 lutego zablokują dwie drogi w Tychach

Ogólnopolski protest generalny rolników nie ominie województwa śląskiego. W piątek 9 lutego zablokowane zostaną drogi w pow. zawierciańskim i kłobuckim, a także w Pawłowicach i Tychach.

- Zaczynamy o godzinie 10.00 i będziemy na drogach do godziny 15.00. Będziemy starać się organizować kolejne akcje, aby się jednoczyć, pokazać nasze niezadowolenie i uświadomić ludziom, że walczymy nie tylko w swoim imieniu, ale dla wszystkich konsumentów - podkreśla Wojciech Banert.

- Prosimy, aby nie hejtować tych protestów, bo chcemy wywalczyć coś dla wszystkich - dodaje Tomasz Długajczyk.

W proteście w Tychach weźmie udział ok. 100 osób, które zamierzają blokować dwie drogi: DK44 i DK1.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto