Elżbieta Kopeć, która została ranna w oko podczas śląskiego finału WOŚP, musiała sama udać się po ratunek do odległego o 30 km Sosnowca. Poczułam się tak jakby odłamek petardy, który wpadł mi w oko, palił mi głowę. Ból był straszny - mówi Elżbieta Kopeć z Tychów.
Pani Elżbieta razem z mężem i córką przyszła wieczorem w niedzielę na plac Baczyńskiego w Tychach, gdzie odbywał się finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
- Patrzyliśmy na sztuczne ognie, które puszczano ze sceny. Nagle poczułam w oku przeszywający ból - wspomina kobieta.
Poszkodowana natychmiast skierowała się w stronę stojących nieopodal karetek. Z oka lała się krew.
- Zawieziono mnie do Szpitala Wojewódzkiego w Tychach. Nie na izbę przyjęć, tylko od razu do góry - na oddział okulistyczny. Zanim tam weszłam lekarze z karetki obrócili się na pięcie i odeszli. Zostałam z lekarką, która zobaczyła moje rozcięte oko. Po opatrzeniu rany pani doktor zaleciła mi jak najszybsze udanie się do szpitala w Sosnowcu, gdzie okulistyka miała dyżur. Byłam pewna, że zawiezie mnie tam karetka. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że przed szpitalem jej już nie ma! ? mówi kobieta.
Do Sosnowca Elżbieta Kopeć dostała się pożyczonym od sąsiada samochodem, za kierownicą którego usiadł jej mąż.
- Wyglądało to tak jakby ktoś podrzucił mnie jak kukułcze jajo i zostawił na pastwę losu w szpitalu, który w dodatku nie pełnił ostrego dyżuru. Co by było gdyby na przykład urwało mi rękę? Opatrzono by mnie i kazano na piechotę iść do domu? Kiedy zadzwoniliśmy na pogotowie odpowiedziano nam, że przecież pierwsza pomoc została już udzielona, a karetka nie może mnie zawieźć do Sosnowca, bo musi być na miejscu. Nie wiem, jak można się tak zachować. Cieszę się tylko z jednego: że mam oko. Lekarka powiedziała, że gdyby białko się ścięło, byłoby po nim. Na razie mam zdiagnozowane rozszczepienie rogówki i odbarwienie dna oka. Nie wiem, co będzie dalej - mówi tyszanka.
Ryszard Stelmaszczyk, rzecznik prasowy śląskiego oddziału wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia tłumaczy, że zadaniem lekarza i sanitariuszy z karetki było udzielenie pierwszej pomocy, którą w tym wypadku było odwiezienie kobiety do szpitala.
Z ranną w tyskim szpitalu rozmawiała dr Barbara Czerwińska, zastępca ordynatora oddziału okulistycznego.
- Jeżeli pełnimy tak zwany tępy dyżur, bez specjalistycznej obstawy, możemy jedynie przeprowadzić wstępne badania i zaopatrzyć pacjenta, co zostało wykonane. W tej sytuacji niezbędne było wykonanie zabiegu pod mikroskopem, którego z braku personelu nie mogłam zrobić u siebie, dlatego też ta pani została skierowana do pełniącego ostry dyżur okulistycznego szpitala w Sosnowcu - tłumaczy lekarka.
Dr Barbara Czerwińska jednocześnie zapewniła nas, że pacjentka była na tyle w dobrym stanie, że mogła samodzielnie dostać się do tamtejszego szpitala, w innym razie od razu wezwano by karetkę pogotowia.
- Wystarczyło, żeby ta kobieta powiedziała, że nie ma się tam jak dostać, od razu wezwałabym karetkę. Tak się jednak nie stało, bo ta pani wyszła z pokoju zabiegowego i razem z mężem wyszła ze szpitala, mówiąc że jedzie do Sosnowca - tłumaczy lekarka.
Jacek Wojewódka, zastępca dyrektora szpitala tłumaczy, że pacjenci opatrzeni na tutejszej izbie przyjęć, niebędący w stanie samodzielnie dotrzeć do domu, są odwożeni karetkami, natomiast pozostali - wracają sami. Tak było właśnie w tym przypadku.
- Karetki nie są przecież od stania, tylko od jeżdżenia. Gdyby były taka potrzeba, nic nie stało na przeszkodzie, żeby wezwać odpowiednich ludzi - uważa dyrektor.
Na dyżurze
Ostre dyżury okulistyczne pełnią między innymi: Specjalistyczny Szpital Wojewódzki w Tychach, Szpital Kolejowy w Katowicach Ligocie, Szpital Wojewódzki w Bytomiu.
Na liście, którą otrzymaliśmy z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach nie znaleźliśmy Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 5, czyli cieszącej się największą renomą, doskonale wyposażonej kliniki okulistyki prowadzonej przez Ariadnę Gierek-Łapińską. Jak dowiedzieliśmy się klinika od dobrych dwóch lat nie prowadzi ostrych dyżurów. Być może dlatego, że jest to słabo opłacalne.
Dla kogo karetka
Ryszard Stelmaszczyk mówi, że w opisanej sytuacji wystarczyło, żeby ranna kobieta zgłosiła lekarce niemożność samodzielnego dotarcia do sosnowieckiego szpitala. - W takim wypadku od razu wezwano by karetkę - zapewnia rzecznik NFZ.
Jego zdaniem wiele nieporozumień wynika stąd, że nadal nie mamy pojęcia w jakich sytuacjach można wzywać karetkę pogotowia.
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?