Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tury kultury w Tychach. Szymon Bobrowski: To nie ja wybrałem ten zawód, to zawód wybrał mnie

Jolanta Pierończyk
Jolanta Pierończyk
Szymon Bobrowski, gość cyklu "Tury kultury" w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tychach. Spotkanie prowadził Marcin Michrowski
Szymon Bobrowski, gość cyklu "Tury kultury" w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tychach. Spotkanie prowadził Marcin Michrowski Jolanta Pierończyk
Aktor Szymon Bobrowski był kolejnym gościem cyklu "Tury kultury" Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tychach. Powiedział m.in. że to nie on wybrał ten zawód, to zawód wybrał jego. Nie wiadomo jednak, jak by to było, gdyby nie Jan Machulski, ówczesny dziekan w łódzkiej filmówce.

To nie ja wybrałem ten zawód, to zawód wybrał mnie - powiedział Szymon Bobrowski, kolejny gość cyklu „Tury kultury” w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tychach.

Pochodzi z Konina, z rodziny zakorzenionej w górnictwie odkrywkowym. Górnikami byli m.in. dziadek i ojciec, który sądził, że i syn pójdzie w jego ślady, ale on bardziej myślał o medycynie (był nawet w klasie biologiczno-chemicznej). Tak się jednak złożyło, że do łódzkiej filmówki poszła rok starsza koleżanka Edyta Olszówka i zaczął ją tam odwiedzać.

- Urzekła mnie ta szkoła. Porwały mnie uroda i klimat tego obiektu. Te sławne schody i szafki z nazwiskami absolwentów [on sam dostał w tej szkole szafkę po Zbigniewie Zamachowskim - red.] Poczułem niezwykłą atmosferę tej szkoły, dałem się jej wciągnąć. Wcale nie myślałem, żeby zostać aktorem, ja po prostu chciałem być w tej szkole - opowiadał.

Żeby się tam dostać, trzeba było jednak przejść przez egzaminy, które trwają trzy tygodnie i - jak przyznał aktor - z etapu na etap są coraz bardziej upokarzające. - Na którymś etapie trzeba było wystąpić w samych legginsach, nawet bez koszuli - wspominał.

Nie ukrywał, że członkinie komisje nie były nim zachwycone, ale spodobał się Janowi Machulskiemu, który był wówczas dziekanem tej szkoły. Uznał, że wygląda jak młody Marlon Brando i on chce go na swoim roku. Może sama uroda by nie wystarczyła, gdyby dziekan Machulski nie dopatrzył się w nim talentu. Usiadł z nim i zaczął zadawać mu pytania, na które ten miał odpowiadać swoim tekstem.

I dopiero wtedy zrozumiałem, co ja w ogóle mówię. Usłyszałem swoje myśli i dotarł do mnie sens tego tekstu. W tym momencie jeszcze bardziej zapragnąłem znaleźć się w tej szkole, żeby nauczyć się rozumieć siebie. Nauczyć się operować takim językiem, o jakim marzę

- opowiadał.

Przyznał, że ma szczęście trafiać na życzliwych mu mądrych ludzi i że w ogóle czuje, iż ma w życiu szczęście.

Do łódzkiej filmówki dostał się za pierwszym razem, ale już na drugim roku był o włos od skreślenia go z listy studentów.

- Może wtedy jeszcze nie do końca wiedziałem, czego chcę w życiu, ale instynktownie czułem, czego nie chcę. I na pewno nie chciałem pracować nad tekstem Franza Kafki. Powiedziałem to głośno i prowadząca zajęcia oświadczyła, że w takim razie spotkamy się dopiero na egzaminie. Miałem pół roku wolnego od tych zajęć, a do egzaminu wybrałem inny tekst. Sam sobie zrobiłem adaptację i sam nad nim pracowałem. Na egzaminie próbowano mi wmówić, że to wszystko jest do niczego i że nic kompletnie nie umiem. Nawet pani od dykcji, u której miałem piątkę, na tym egzaminie twierdziła, że mam wadę wymowy, że seplenię i że prawie żadnej głoski dobrze nie wymawiam. Decyzją komisji egzaminacyjnej miałem zostać wyrzucony ze szkoły. A ja w tym momencie czułem, że niczego tak w życiu nie pragnę, jak być aktorem - wspominał.

I znów uratował go Jan Machulski, który skorzystał ze swojego prawa przyznania mu miejsca dziekańskiego.

Do egzaminu przygotowywał się pod okiem starszego kolegi, Ireneusza Czopa. Szkołę skończył, a pierwsze kroki w zawodzie aktora dane mu było stawiać u boku największych. Debiutował w „Zbrodni i karze”, partnerując samemu Januszowi Gajosowi, co go tak stresowało, że - jak obrazowo opowiadał - Niagara potu po nim spływała. Potem stawał obok nie mniej wielkich, jak Jerzy Trela, Krystyna Janda, Franciszek Pieczka, Marek Kondrat, Krzysztof Stroiński, Krzysztof Pieczyński i wielu innych.

- Byłem jak gąbka. Chłonąłem ich sposób grania i nieraz zastanawiałem się potem w różnych momentach, jak zagrałby ten czy tamten - opowiadał.

W tej chwili ma prawie 50 lat (urodził się 16 maja 1972 r.), gra 30 spektakli miesięcznie i czuje się człowiekiem spełnionym.

Swoje wspomnienia w Tychach snuł tak humorystycznie, że widownia śmiała się do rozpuku. Tak wesoło nie było na żadnym wcześniejszym spotkaniu.

Następnym gościem cyklu „Tury kultury” będzie Paweł Deląg, który przyjedzie do Tychów 18 maja. Spotkanie rozpocznie się, jak zwykle, o godz. 18. Wstęp wolny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto