Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tychy: Ojciec Remigiusz Langer to Człowiek Roku 2012

Jolanta Pierończyk
Po bardzo zaciętej walce II edycja plebiscytu na Człowieka Roku 2012 zakończyła się zwycięstwem ojca Remigiusza Langera, który zdobył 706 głosów. Szala zwycięstwa w jego stronę ostatecznie przechyliła się dopiero około północy. Wcześniej na pierwszym miejscu był raz on, raz ks. prałat Józef Szklorz, na którego oddano w tym plebiscycie 635 głosów. Na trzecim miejscu znalazł się Wiktor Wykręt ze 156 głosami. Tuż za podium znalazł się Henryk Jan Botor, na którego głosowało 127 osób.Ze zwycięzcą plebiscytu rozmawia Jolanta Pierończyk.

Plebiscyt był bardzo emocjonujący. Walka o tytuł trudna.
Szczerze mówiąc, jako kapłan nie powinienem brać udziału w takich plebiscytach. Posługa kapłańska nie powinna być w ten sposób mierzona i oceniana. Z drugiej jednak strony, jest to działalność o charakterze społecznym, więc ludzie mają prawo do oceny. Nie ukrywam też, że była radość (bo nominacja, a potem takie poparcie) oraz ciekawość, jak się to skończy, jak ostatecznie zostanę oceniony. Wiem jednak, że to nie ja jako ja: Remigiusz Langer, w tym wszystkim byłem najważniejszy, ale Jezus i to, że Jego głoszę.

Cytatem z Ewangelii zamknął ojciec dyskusję, która w komentarzach robiła się coraz ostrzejsza.
Nie mogłem nie zareagować, widząc, że wystarczy jedno mocniejsze słowo i wszystkim puszczą nerwy.

Odezwała się w ojcu dusza woodstockowego ewangelizatora, który stawia czoła nie zawsze przyjaźnie nastawionemu audytorium?
Doświadczenia woodstockowe rzeczywiście odegrały tu rolę. Pomyślałem, że jeśli tam spotykam się twarzą w twarz z różnymi ludźmi i dzięki pomocy Ducha Św. udaje się z nimi nawiązać kontakt, a nawet doprowadzić do spotkania z Jezusem, to czemu nie zrobić tego samego poprzez Internet? Często bywa tak, że my, kapłani, mówimy o Panu Jezusie i Jego Ewangelii w przestrzeni dla nas bezpiecznej, ale gdy wyczuwamy zagrożenie, czy jakiś nacisk, przestajemy być świadkami Chrystusa. A czasy są takie, że wymagają wyrazistości i transparentności. Jeśli wybrałem głoszenie Ewangelii, to muszę to robić zawsze i wszędzie.

W uzasadnieniu do nominacji znalazły się m.in. Noce Świętych i autorski pomysł na roraty, ale tych niestandardowych działań znalazłoby się dużo więcej. Np. Franciszkański Wieczór Chwały…
To nie do końca była moja inicjatywa. Franciszkański Wieczór Chwały powstał na bazie czuwania w duchu Nowej Ewangelizacji, które pod koniec lat 90. rozpoczęła u nas Wspólnota Chrystusa Zmartwychwstałego Galilea. Faktem jest, że z biegiem czasu słabło zainteresowanie tą formą i kiedy powierzono mi opiekę nad wspólnotą i jej dziełem w postaci czuwania, powiedziałem, iż chciałbym, aby w tym dziele było więcej uwielbienia Żywego Jezusa. I najlepiej będzie, jak rozpoczniemy coś nowego, w nieco innej formule.

Zaczęliśmy od zmiany dnia i godziny. Z 18.30 w środę przesunęliśmy to na godz. 20 w ostatni piątek miesiąca. Całość ma początek w górnej kaplicy poprzez uwielbienie modlitwą spontaniczną (charyzmatyczną) i śpiewem. W tym czasie w dolnej odbywa się spowiedź. Ok. godz. 21 zaczynamy Eucharystię, potem następuje nabożeństwo z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała. Wszystko kończy się przejściem Jezusa w rękach kapłana pośród ludzi. Trwa to do godz. 23. Ludzi jest coraz więcej. Ostatnio ich było ich ok. 200. Ciekawą formą tego wieczoru jest ożywianie modlitwy poprzez używanie kolorowych flag.

Gdzie u ojca przebiega granica pomiędzy zwykłymi obowiązkami wikarego a działaniami ponadstandardowymi?
U mnie takiej granicy nie ma. Jeśli mógłbym nazwać tę granicę, to jest nią Jezus, a On jest bez granic. Zatem nie mam ich i ja. I irytuje mnie to, że kapłan na ogół swoją posługę duszpasterską zamyka w jakichś określonych ramach. Że swoje kapłaństwo zawęża tylko do wyznaczonych obowiązków, resztę czasu poświęcając sobie. Owszem, każdy powinien znaleźć czas na osobistą modlitwę, regenerację sił, lekturę czy rozwijanie zainteresowań, ale nie powinniśmy dzielić czasu tylko na obowiązki i czas dla siebie.

W przestrzeni pozaobowiązkowej jest ogromne pole do popisu, które z powodzeniem można łączyć z osobistymi zainteresowaniami dla dobra parafian. Ufam, że się szybko nie wypalę, ale na razie nie potrafię zamknąć się w swoim świecie, kiedy widzę młodych ludzi, którzy do mnie na parafię przychodzą. Przychodzą, bo czegoś, a raczej kogoś szukają. Ja wiem czego, bo też byłem w ich wieku i też podobnie szukałem. Trzeba do nich wychodzić z propozycjami.

Ma ojciec kolejny pomysł?
Bardzo chciałbym doprowadzić do założenia w Tychach filii cieszyńskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji Zacheusz. Mamy już podwaliny. Widząc wspomnianych młodych ludzi szukających Jezusa, opowiedziałem im o kursie Nowe Życie. Pięć osób zainteresowało się, więc osobiście zawiozłem ich do Cieszyna i zostawiłem tam na trzy dni. Kiedy wrócili, powiedzieli, że chcą mieć coś takiego u siebie. Zapalili innych. Chętnych znowu zawiozłem do Cieszyna. W sumie kurs przeszło 13 osób. Zaczęliśmy się spotykać co drugi czwartek na modlitwie. Grupa rozrosła się do 21 osób i już chce, byśmy się spotkali w każdy czwartek. Mamy więc takiego preZacheusza.

Ponieważ w naszej prowincji szykują się zmiany, nie wiadomo, czy i mnie one nie dotkną. Do wakacji szkoły nie zdążę założyć, ale chcemy, by nasza wspólnotka, która na razie działa nieformalnie, przybrała jakiś formalny kształt.

Wesprzyj naszego Człowieka Roku 2012 [GŁOSOWANIE]

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto