18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stanisław Mazuś. Wystawa w MDK 1 w Tychach. Od deformacji przyrody do apoteozy piękna [FOTO]

Jolanta Pierończyk
Też interesowało mnie tworzenie świata z fantazji, kompozycje z pamięci. Też lubiłem deformować naturę, szukać własnego kierunku, własnego niby-ja - to mówi 73-letni Stanisław Mazuś, tyski artysta, który słynie ze spokojnego malarstwa, przydymionych, nostalgicznych pejzaży, malowania czosnku, kopru, cebul... Jego artystyczną drogę można poznać w dużym skrócie w MDK 1 w Tychach, gdzie 1 lutego została otwarta wystawa jego malarstwa i wczesnych rysunków oraz grafik.

Słynie pan z ponadczasowości swojego malarstwa…
Nie interesuje mnie pogoń za modą. Nie interesuje mnie zastanawianie się, co jest na czasie. Jestem przekorny i lubię robić dokładnie odwrotność tego, co robią wszyscy. Wpisać się w trend to zginąć w tłumie. Kiedy tysiące ludzi robi to, co awangardowe to to przestaje być awangardą. A poza tym mody przemijają. A ja chcę być zawsze.

Nie uwierzę jednak, że na starcie, w młodości, nie porwała pana jakaś moda.
Porwała. W świat sztuki wszedłem w roku 1955, kiedy akurat przebrzmiał socrealizm i Lublin zaczynał żyć nowinkami z Zachodu. Centrum tego nowoczesnego, awangardowego malarstwa była w Lublinie Grupa Zamek, którą tworzyli Jerzy Ludwiński, Włodzimierz Borowski, Tytus Dzieduszycki i Jan Ziemski. To były eksperymenty techniczne. Wszystkich nas wtedy fascynowały taszyzm Kantora i picassowska wirtuozeria. Nie ukrywam, że i ja to przerabiałem. Też znajdowałem przyjemność w deformacjach Picassa, też mi ten artysta imponował. Lubiłem jego rysunek linearny, dekoracyjny, to przenikanie płaszczyzn, brył. Ten rysunek wychodzący od bryły. Analiza bryły. Sprowadzanie świata do form geometrycznych. Tak, byłem pod wrażeniem i wpływem Picassa oraz Kantora, a nawet Marca Chagalla – malarza tak swobodnego i fantazyjnego w swoich kompozycjach. Też interesowało mnie tworzenie świata z fantazji, kompozycje z pamięci. Też lubiłem deformować naturę, szukać własnego kierunku, własnego niby-ja.
Z tego okresu pochodzi jednak obraz „Piaskarze toruńscy”, który nie ma nic wspólnego z awangardą. Powstał na plenerze w Toruniu, w roku 1957 lub 58. Malując go, zupełnie zapomniałem o taszyzmie, kubizmie i całej ówczesnej awangardzie. Zaskoczyłem tymi „Piaskarzami” profesorów i kolegów. Jakby kontynuacją takiego malowania był mój pierwszy rysunek węglem: kompozycja z wiejskim listonoszem, do którego potem wracałem w malarstwie olejnym. Profesor powiedział wtedy, że ja czuję ziemię, czuję to, po czym stąpam, skoro potrafiłem tak to oddać, łącznie z trudem tego wiejskiego listonosza pokonującego kilometry po polnych drogach, by dotrzeć z listem do wiejskich zagród.

A dlaczego akurat wiejski listonosz?
Bo to był czas, kiedy mój wuj siedział w więzieniu, represjonowany przez Stalina, i babcia wyczekiwała wieści od niego. Listonosz to była ważna osoba na wsi, także w naszym domu. To był ktoś, kto roznosił dobre i złe wieści, a poza tym przynosił gazety. Prenumerowaliśmy „Gromadę”.

Wyrwanie się ze szponów mody nastąpiło zatem dość wcześnie, bo to wszystko przecież działo się jeszcze w liceum, przed studiami.
W słuszności podążania własną drogą, z dala od mody, utwierdził mnie przykład kolegi z moich stron, Witka Smolarza, który dostał się do warszawskiej ASP tylko dlatego, że miał w sztuce coś do powiedzenia od siebie. Cybis, Eibisch, Samborski i inni uczniowie Mehoffera, Malczewskiego czy Weissa, którzy tworzyli ówczesną kadrę profesorską Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie wyłapywali indywidualności. Przyjmowali tylko tych z autentycznym talentem.
Wtedy właśnie dotarło do mnie, że nie to, co modne się liczy, ale to, co autentyczne, prawdziwe, szczere. Że w pogoni za modą zatraca się indywidualizm, ginie wrażliwość. Że nie tędy droga do prawdziwej sztuki.

Sporo autoportretów wśród pańskich obrazów. Z czego się bierze ta chęć do malowania siebie?
Wielu malarzy malowało autoportrety. Tak robił Rembrandt, tak robił Malczewski… U mnie jest to ćwiczenie warsztatu. Doskonalenie warsztatu portrecisty. Sprawdzian, czy nadal sobie z portretem radzę. Jest to swego rodzaju utrzymywanie się w gotowości na przyjęcie kolejnego zamówienia na portret. Żeby mieć pewność, że sobie poradzę.
A poza tym na sobie mogę eksperymentować. Mogę się ćwiczyć w malowaniu różnych nastrojów: radości, buntu, zamyśleniu…

Ile ma pan tych autoportretów?
Około stu. Portretów namalowałem około tysiąca.

Jest pan zadowolony z obranej drogi?
Jestem wręcz szczęśliwy. Przy mojej wrażliwości miałem różne namiętności (muzyka, aktorstwo), ale postawiłem na malarstwo i nie żałuję, bo tylko ten zawód daje mi prawdziwą niezależność. Nikt mi nie mówi, co i jak mam malować. Mogę malować, co chcę, co mnie intryguje, co prowokuje do kolejnego obrazu. W ten zawód wpisane jest też drogie mi podróżowanie. Uwielbiam podróże, podczas których chłonę wszystko jak gąbka, ładuję akumulatory, znajduję nowe tematy i nowe pomysły. Bo ja ciągle jestem głodny malowania.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto