Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Camino de Santiago de Compostela. Co tam znalazł kleryk z Imielina?

Jolanta Pierończyk
Szymon Badura, Łukaksz Nocoń i Mateusz Kasprowicz u celu swojej podróży
Szymon Badura, Łukaksz Nocoń i Mateusz Kasprowicz u celu swojej podróży ARC
O piątej pobudka, pół godziny później w drogę, z latarkami, po ciemku, bo w Hiszpanii widno robi się ok. 7.30. Pierwsze osiem-dziesięć kilometrów mija najszybciej. Około ósmej przerwa na śniadanie. I znowu w drogę. Na drugim przystanku – po kolejnych dziesięciu kilometrach – zimna coca-cola. I następne dziesięć kilometrów. Tym razem już do mety. Koniec dziennego marszu – około trzynastej-czternastej.

Taki rytm narzucili sobie trzej klerycy w drodze do grobu św. Jakuba. Wśród nich był Łukasz Nocoń z Imielina. Na miejscu mieli być po dziesięciu dniach. Byli po dziewięciu.

- Bo raz zrobiliśmy jakby dwa dni w jeden. Po prostu po 30 kilometrach nie znaleźliśmy żadnego noclegu i zdecydowaliśmy się pójść dalej. Do następnego albergue było 20 km. Dotarliśmy tam ok. 19.30 – opowiada Łukasz.

To była jego druga pielgrzymka do słynnego grobu św. Jakuba. Chęć odbycia tej drogi zrodziła się po lekturze „Pielgrzyma” Coelho. Okazja nadarzyła się trzy lata temu. Był wtedy po czwartym roku prawa. Teraz – po drugim roku seminarium duchownego.

- Za jednym i drugim razem znalazłem tam spokój i ciszę – mówi. – Tam wreszcie znika to, co nas najbardziej ogranicza: czas. Tam nigdzie się nie spieszymy. Idziemy, by dojść, nieważne jak długo to będzie trwało. Zdjąłem zegarek na starcie i założyłem ponownie na mecie. Na całej trasie nie był mi potrzebny. Jest czas, by sobie wszystko przemyśleć, poukładać, nabrać dystansu do swojego życia. Ten pierwszy raz czegoś szukałem. Kończyły się studia, rodziło powołanie do stanu duchownego. Ta droga była mi potrzebna, by się nad tym zastanowić.

Spokoju, który się w nim wytworzył w czasie tego pielgrzymowania, nie zdołał zmącić trudny piąty rok, czas pisania pracy magisterskiej. – To jest właśnie najcenniejsze, że wracając do naszej zabieganej codzienności już się temu pędowi tak nie poddajemy. Jest w nas coś, co temu chaosowi codzienności nie daje do nas przystępu – mówi Łukasz.

300 km to szmat drogi. Budzi obawy. Za pierwszym razem Łukasz też je miał. Teraz już nie. Owszem, jest zmęczenie, jest ból nóg, ale to nic w porównaniu z radością pielgrzymowania, spotykania ciekawych ludzi.

Mówi się, że camino de Santiago de Compostela nie kończy się u grobu św. Jakuba. Ona się tam dopiero zaczyna. I nie tylko dlatego, że można faktycznie iść jeszcze dalej, ale dlatego, że tam rodzi się ochota powrotu na camino. Łukasz już wie, że za rok znowu pójdzie. Pierwszy raz wybrał camino primitiwo, czyli drogę pierwotną, teraz – camino frances, czyli drogę francuską. Za rok myśli o camino del norte, wzdłuż północnego wybrzeża Hiszpanii.

Najtrudniejsze na camino jest 100 ostatnich kilometrów. A to dlatego, że taki odcinek wystarczy, by mieć zaliczoną drogę do Santiago de Compostela. Dla Hiszpanów jest to o tyle, ważne, że wpisanie do CV pielgrzymki do grobu św. Jakuba podnosi w oczach pracodawcy wartość kandydata na pracownika. I skrupulatnie odliczają ten odcinek z całej trasy. I ciągną całymi tłumami. Wtedy nie dość, że tłoczno na drodze, to i o miejsce w albergue trudno. Stąd wspomniane już przymusowe wykonanie w jeden dzień planu na prawie dwa dni.

Tak czy inaczej warto stać się peregrino. Choć raz.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto